wtorek, 13 stycznia 2015

02. | I'm gonna buy a gun and start a war

Pobudka nie była czymś przyjemnym. Nie dość, że alarm czyjegoś samochodu obudził mnie po zaledwie trzech godzinach snu, to dodatkowo zaropiałe i napuchnięte oczy piekły niemiłosiernie, nie dając nawet szans na złapanie ostrości obrazu. Wykończona emocjonalnie po wydarzeniach z poprzedniego dnia, opadłam z powrotem na poduszkę, zaciskając palce na uszach, w nieudolnej próbie ograniczenia dźwięków dobiegających z podwórza. Właściciel pojazdu chyba nie przejmował się cholerną syreną, przez co byłam zmuszona podnieść się z łóżka. Owinięta kołdrą, po nich nich poczłapałam do łazienki, aby doprowadzić się do stanu normalności. Przepłukałam twarz lodowatą wodą, zmniejszając tym samym obrzęk powiek, które po chwili rozwarłam, aby uważnie zbadać swoje odbicie w lustrze. Dawno nie wyglądałam aż tak tragicznie. Przyłożyłam dłonie do policzków, widząc na nich głęboki rumieniec. Wzdrygnęłam się na własny dotyk. Ciarki przeszły po moich plecach, a ja natychmiast wycofałam ręce, chowając je z powrotem pod pościel, która nadal zwisała na moich ramionach. Wytarłam twarz ręcznikiem i chwyciłam za szczotkę w celu rozczesania kołtunów. Kilka prób i w końcu udało mi się ułożyć włosy w niechlujnego, wysokiego kucyka. Wyczyściłam zęby, gdy tylko odnalazłam szczoteczkę między wszystkimi pierdołami w kosmetyczce. Nie mając siły ani ochoty na użeranie się z makijażem, uznałam, że cienka warstwa pudru oraz tusz do rzęs w zupełności wystarczą. I tak w najbliższym czasie nie miałam zamiaru wychodzić z domu przyjaciółki. Niesprawność uczuciowa i rozstrój emocjonalny to jedno, ale niechęć do kontaktów ze światem zewnętrznym, to już całkiem inna, poważniejsza bajka. Bez bicia mogłam przyznać, bałam się, że podczas zwyczajnego spaceru po ulicy spotkam Luka. Nie przerażał mnie jego widok. Przerażało mnie to, co mogłabym usłyszeć z jego ust. Pozytywny scenariusz to ten, w którym brunet mówi, że nigdy mnie nie kochał i byłam dla niego tylko zwykłym epizodem. W negatywnym z kolei zaznaczyłby, że za mną tęskni, że popełnił błąd, wyrzucając mnie z mieszkania. Nie chciałam wracać. Po pierwsze, wolałam nie sprawiać, aby pomoc Neal'a i Dana w przeprowadzce poszła na marne, a po drugie, nie miałam ochoty po raz następny wejść w to samo bagno, a wiedziałam, że wystarczyłoby jedno słowo z ust byłego chłopaka, żebym ponownie to zrobiła. Tak bardzo jak nie lubiłam tego przyznawać, przez ostatnie dwa lata przyzwyczaiłam się do jego obecności. Zawsze miałam poczucie, że jest gdzieś niedaleko i w razie problemu mogłam się do niego zwrócić. To on był osobą, do której szłam, gdy nie mogłam sobie z czymś poradzić. Straciłam to wszystko tak nagle, że w ogóle to do mnie nie docierało. Jeszcze raz spojrzałam w lustro i wymusiłam na sobie uśmiech. Nie mogłam nad sobą rozpaczać, musiałam się pozbierać. Podeszłam do walizki, aby wyciągnąć z niej rzeczy. Pokój, który zajmowałam był de facto mój. Rodzice dokładali się do czynszu, nie wiedząc, że wcale tu nie mieszkałam. Co miesiąc dostawałam na konto pieniądze, abym mogła opłacić połowę rachunków, z tym, że nie za ten dom. Tiffany nigdy nie narzekała. Pracowała w pobliskiej przychodni weterynaryjnej. Była starsza ode mnie o parę lat, skończyła studia i niemal od razu odezwali się do niej z ofertą pracy. Zarobki może nie wyglądały zadowalająco, jednak w zupełności jej wystarczały.
Z roztargnieniem wyjmowałam kolejne ubrania i przekładałam je na półki znajdujące się w śnieżnobiałych meblach. Całe pomieszczenie urządzone było w jednolitym stylu, ciesząc oczy swoją spójnością. Nie mogąc znieść natrętnego zegara, postanowiłam czymś zakłócić jego monotonne tykanie. Włączyłam radio i tanecznym krokiem przeszłam przez pokój, aby kontynuować wypakowywanie ubrań. Szło mi lepiej i szybciej niż myślałam, więc osiem walizek zostało opróżnione w niecałą godzinę. Dopiero po tym czasie opuściłam pomieszczenie i udałam się do kuchni. Jajecznica na pomidorach, wymarzone śniadanie. Nucąc pod nosem, uważnie mieszałam posiłek, aby nie spalić wszystkiego tak, jak miałam w zwyczaju. Nie byłam dobrą kucharką. Nie byłam nawet mierną kucharką. Prawdę mówiąc, nienawidziłam gotować. Jedna z niewielu rzeczy, która nigdy mi nie wychodziła. Całe szczęście istniały jeszcze osoby pokroju Tiffany, które nie dość, że kochały stać przy garach, to w dodatku przygotowywały porcje jak dla górników, właśnie opuszczających kopalnię, dzięki czemu nikt z jej otoczenia nigdy nie cierpiał na niedożywienie.
- Coś się pali? - Głos współlokatorki skutecznie sprowadził mnie na ziemię. Rozejrzałam się nieprzytomnie wokół i dopiero gdy mój wzrok napotkał patelnię z posiłkiem, odskoczyłam do tyłu z piskiem, zdając sobie sprawę, jak niewiele dzieliło mnie od pożaru. Blondynka przewróciła oczami i podeszła do kuchenki z zamiarem ocalenia mojego śniadania. Obserwowałam jej poczynania z bezpiecznej odległości, zakrywając usta koszulką, aby w razie problemu, dym nie dostał się od razu do moich ust. Choć w sumie, po wydarzeniach z ubiegłego wieczoru byłoby mi to na rękę. Odsłoniłam twarz w momencie, kiedy Tif zerknęła na mnie przez ramię. - Mogłabyś podać mi dwa talerze?
Pokiwałam głową i przemierzyłam całe pomieszczenie, aby wyciągnąć z szafki dwa naczynia. Wróciłam do koleżanki, jednak po jej krótkim syknięciu, oparłam się o blat, wyglądając przez okno. Jedna chwila, parę sekund i oba spodki wylądowały na podłodze, tłukąc się na setki kawałeczków w kontakcie z kafelkami. Zakryłam usta dłońmi, nie odrywając wzroku od ulicy.
- Co się stało? - Usłyszałam zatroskany głos tuż przy mojej głowie. Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam na swoim ramieniu dłoń przyjaciółki. Nie musiałam nic robić. Tif podążyła za moim spojrzeniem, od razu odsuwając mnie w głąb domu. - Idź do siebie, zajmę go czymś i wmówię, że cię tu nie ma - powiedziała w chwili, gdy poczułam, jak kolejna para oczu spoczywa na mnie. Nie musiałam się nawet rozglądać. Wiedziałam, do kogo należały. Do tego samego chłopaka, którego dzień wcześniej uznawałam za "swojego". Do tego, który wyrzucił mnie z naszego wspólnego mieszkania na zbity pysk. Do tego, który właśnie stał przed moim domem, opierając się o swoje bordowe Mitsubishi. Ruszyłam biegiem w stronę korytarza, kiedy tylko dotarło do mnie, że zaczął przemierzać podwórko długimi krokami. Najzwyczajniej w świecie uciekłam i przekręciłam klucz w zamku. Usiadłam na łóżku i schowałam się pod kołdrą tak, jak robi małe dziecko, chcąc ukryć się przed potworem. Cóż, sytuacja podobna. Uciekłam przed problemami, prawda, ale doskonale wiedziałam, że wystarczyłoby jedno skinienie, aby ponownie oplótł mnie sobie wokół palca; a ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Dzwonek sprawił, że po całym moim ciele przeszły nieprzyjemne ciarki. Nie czekałam długo, aby przez zamknięte drzwi usłyszeć ostrą wymianę zdań. Minuta, może dwie i do uszu dobiegł doskonale mi znany niski głos. Wołał mnie. Naprawdę wykrzykiwał moje imię, a ja starałam się to ignorować. Walczyłam z samą sobą. Mózg mówił, abym się nie ruszała z miejsca, z kolei serce domagało się wyjścia na korytarz, chociażby po to, żeby sprawdzić, co brunet miał do powiedzenia. Zakryłam uszy w geście desperacji i chyba pierwszy raz w życiu posłuchałam rozsądku. Zostałam w pokoju, nie zważając na odbijanie do drzwi oraz krzyki Tiffany. Siedziałam zwinięta pod kołdrą, modląc się, by mężczyzna nie wyważył drzwi razem z zawiasami. Cała sytuacja zdawała się ciągnąć w nieskończoność, choć byłam w pełni świadoma, że minęło zaledwie kilka, może kilkanaście minut udręki, która dopiero się zaczynała. Znałam Luka bardzo dobrze, przypuszczalnie najlepiej spośród jego znajomych. Wiedziałam, że słomiany zapał nie leżał w jego naturze. Wiedziałam, że zawsze osiągał to, co chciał. A w tym wypadku zależało mu na rozmowie ze mną. Był to główny powód, przez który niemal nie mogłam powiedzieć, czy to sen, czy jawa, gdy pukanie ustało. Przez chwilę nie słyszałam, co działo się na korytarzu, dlatego trudno było mi określić, co wywołało nagłą ciszę i spokój. Rozejrzałam się po pokoju, wystawiając spod pościeli jedynie parę oczu. Wszystko leżało na swoim miejscu, a drzwi i okna nadal wisiały na zawiasach. Niepewnie odkryłam resztę ciała, chcąc się upewnić, że zagrożenie minęło.
- Zostaw mnie, skurwielu! - Głos zza szyby sprawił, że natychmiast zarzuciłam na siebie pierzynę. - Muszę z nią, kurwa, porozmawiać! - Tym razem, mimo materiału, oddzielającego mnie od reszty świata, usłyszałam go ze znacznie mniejszej odległości. Odsłoniłam twarz, mając nadzieję, że nie zobaczę bruneta tuż przed sobą. Pokój wciąż był pusty, co dodało mi nieco otuchy. Wstałam z miejsca, odrzucając na bok kołdrę. Rozejrzałam się wokół, obracając się w miejscu. Nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, do moich uszu dobiegły ciężkie kroki, a po nich, powietrze przeszył dźwięk tłuczonego szkła. Pisnęłam cienko, zakryłam usta dłońmi i zaczęłam się cofać, zauwarzając rozwaloną szybę. Widząc Luka, biegnącego przez podwórko, starałam się otworzyć drzwi, kompletnie zapominając, że przekręciłam klucz w zamku. Zaczęłam nerwowo szarpać za klamkę, chcąc jak najszybciej znaleźć się na korytarzu.
- Lilith! - Ponownie krzyknęłam, gdy brunet znalazł się tuż przy moim oknie. Uroki mieszkania na parterze. Rozszerzone źrenice, agresja, urywany oddech; ćpał. I to sporo. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się rozmyślił i ignorując fakt, że na ramie wciąż znajdowało się mnóstwo odłamków szkła, podciągnął się na niej, najwyraźniej usiłując dostać się do pomieszczenia. Zaklęłam pod nosem i wróciłam do walki z drzwiami, które wciąż nie chciały ustąpić. W końcu zrezygnowana skupiłam się tylko na tym, żeby nie dać mu do siebie podejść. Och, mój wierny pechu, jak to się stało, że jego zakrwawione ręce zamknęły mnie w szczelnym uścisku, brudząc przy tym całą moją koszulkę wraz ze skórą? Od tych cholernych pisków zaczynało mnie boleć gardło. Nic jednak nie mogłam poradzić, reakcja była automatyczna. Chłopak spojrzał na mnie i wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć moich włosów, szepcząc coś pod nosem. Choć próbowałam, nie dałam rady się wyrwać.
- Luke, mógłbyś mnie, proszę, puścić? - zapytałam, zamykając oczy i wymuszając na sobie spokojny ton. Głos mi drżał, podobnie, jak całe moje ciało. Minęło zaledwie kilkanaście godzin, a on już do mnie przyjechał. W dodatku w takim stanie... Gdyby nie to, może i zdobyłabym się na rozmowę z nim. Może, gdyby nie wpadł do domu jak oszalały. Może, gdyby zmienił swoje nastawienie, chociażby w niewielkim stopniu. Może to by wystarczyło.
- Jesteś moja - szepnął tuż przy mojej szyi, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Jego niski głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż zazwyczaj. W normalnej sytuacji, zapewne wtuliłabym się w jego koszulkę i cieszyła się, bo, o Boże, okazał mi jakieś uczucia! Ale w tym wypadku, było na to zdecydowanie za późno.
- Puść mnie - warknęłam przez zaciśnięte zęby, starając się nie rozryczeć. Zdawałam sobie sprawę ze swojej bezsilności i chyba to przerażało mnie najbardziej. Jedyne, co uzyskałam, to dotyk jego ust na moim obojczyku. Rozluźnił mięśnie, a ja wyczułam swoją okazję. Odskoczyłam od niego gwałtownie, sprawiając, że zachwiał się niebezpiecznie, tracąc oparcie na moich ramionach. Drzwi znajdowały się po drugiej stronie pokoju, nie miałam szans, aby w kilka sekund odblokować zamek, wyjść i zamknąć za sobą. Nie w takim roztargnieniu. I nagle, stał się cud. Spory huk uświadomił mi, że zawiasy zostały wyrwane ze ściany wraz z białym kawałkiem drewna. I ja, i Luke obejrzeliśmy się w tamtą stronę.
- Na ziemię - pierwsze słowa, które wypowiedział Neal, mierząc w bruneta z pistoletu. Zmarszczyłam brwi, patrząc to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc do końca, co robić. Szatyn spojrzał na mnie z ukosa i automatycznie zbladł. - Na ziemię, kurwa! - powtórzył głośniej, znacznie dosadniej. Chłopak spojrzał na niego z krztą rozbawienia na twarzy.
- Odłóż to, jeszcze sobie coś zrobisz. - Czy to na pewno ten sam facet, z którym byłam przez dwa lata? W życiu nie podejrzewałabym, że odważyłby się znieważyć kogoś, kto mógłby obniżyć jego status społeczny o kilkanaście miejsc w dół. Luke Arlen, jeden z najpopularniejszych modeli w Londynie oraz pobliskich miastach właśnie postawił się władzy. Z tym, że sam zepsuł swoje plany. Po chwili odwrócił się z powrotem do mnie, na co Neal zareagował momentalnie. W ciągu kilku sekund podciął mu nogi, złapał za ręce, które po chwili zakute zostały w kajdanki. Pociągnął za łańcuch, zmuszając bruneta do ponownego powstania. Bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą, wśród odłamków szkła rozrzuconych na całej długości łóżka. Oparłam się o ścianę i bezwiednie zjechałam na ziemię. Mój oddech stał się urywany, a przez ciało raz za razem przechodziły fale nieprzyjemnych dreszczy. Z podwórza usłyszałam trzask w akompaniamencie łańcuszka przekleństw; czyli Luke siedział już w samochodzie. Spodziewałam się, że kilka chwil później usłyszę warkot silnika, jednak jedynym dźwiękiem, jaki obił mi się o uszy, były kroki na korytarzu.
- Nic ci nie jest? - w znajomym, męskim głosie usłyszałam coś na wzór troski. Podniosłam wzrok, aby móc zerknąć na Neal'a, który kucał się zaledwie kilkanaście centymetrów dalej. Pokiwałam nieznacznie głową, na co on uniósł delikatnie kąciki ust. - Nie wiem jak ty, ale ja jednak wolałbym tu nie siedzieć. Przynajmniej dopóki nie załatwimy ci nowego okna. I łóżka. I drzwi - przy ostatnim punkcie podrapał się z zakłopotaniem po karku i posłał mi przepraszające spojrzenie. Prychnęłam pod nosem, a mężczyzna podniósł się z podłogi. Wystawił rękę w moim kierunku, którą po chwili chwyciłam i podciągnęłam się do góry.
- Chyba muszę się przebrać - powiedziałam, patrząc na zakrwawioną koszulkę. Szatyn przytaknął z aprobatą, lustrując mnie od góry do dołu. Uśmiechnęłam się lekko w jego stronę i wyciągnęłam z szafy pierwszy lepszy T-shirt.
- Przepraszam za to - wskazał na podłogę, na miejsce, gdzie leżały szczątki połamanego drewna. Przeszedł obok nich, chcąc dostać się na korytarz, gdzie zaczekał, najwyraźniej obserwując, co zamierzałam zrobić. Po chwili dołączyłam do niego i wspólnie ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Zastanawiam się tylko, jak to zrobiłeś? - zaśmiałam się cicho, na co popatrzył na mnie z uniesioną brwią.
- Te buty nie bez powodu mają taką grubą podeszwę - odparł z dumą, wskazując na swoje obuwie. Wywróciłam oczami, a on odchrząknął, aby kilka sekund później odezwać się nieco poważniejszym tonem - Muszę cię poprosić, żebyś stawiła się na komisariacie w celu złożenia zeznań. No i, tak na przyszłość, masz pozwolenie, więc, dla własnego bezpieczeństwa, radziłbym zakupić jakąś broń - wyszczerzył się, a ja tylko przytaknęłam. Odprowadziłam go wzrokiem do auta, za którym wyglądałam, dopóki nie zniknęło za zakrętem. Z ciężkim westchnieniem udałam się do łazienki w celu zmienienia ciuchów, rozmyślając nad jego słowami. Broń, w mojej sytuacji, w sumie, niegłupi pomysł. Spojrzałam na swoje odbicie, taksując samą siebie. Zmyłam krew chłopaka z rąk i zmieniłam koszulkę. Skoro chciał wojny, to ją dostanie.

Trzy razy usunęło mi dopisek, thanks, blogger. Ten rozdział to porażka, przepraszam :( Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie i zostaniecie do następnego. Kurde, serio mi to nie pykło ;-; Ale nieważne, do kolejnego!

7 komentarzy:

  1. Pierwsza! ♥
    Kurcze, stara, ten rozdział wcale nie jest porażką, co Ty wygadujesz? Ja już wyczekuję kolejnego i po raz... drugi, tak, drugi, nadmienię, że jestem bardzo ciekawa, jakie masz pomysły na następne rozdziały. Kurde, powiem Ci, że ten Luke to niezły agresor, szczerze, to jak ona mogła być z nim dwa lata? Z takim, za przeproszeniem, idiotą. XD Wybija okna, ćpa i te sprawy. No, ale w ostatniej chwili pojawia się jej wybawca – Neal XD Może on jest w niej tak zakochany, że śpi codziennie pod jej domem i jej pilnuje? (hello) Kurde, w ogóle, ale żeś się rozpisała. XD Szacun i czekam na kolejny rozdział. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. HAHAHA, OKNO WYWALIŁ XDDD
    Wojna się zaczyna? Lubię, jak w książkach jest motyw były chłopak i przyszły xD Tak Kalona działał na Zo, nie, żeby coś, oczywiście. Nie znasz się, ten rozdział był świetny i warty spóźnienia się na fizysię, ale Ty za mnie odpracowujesz, bo mi się pewnie nie będzie chciało. Wiesz, ja to ja, c'nie XD Ja nie zapominam o takich rzeczach, może Bartuś ma Ci to wyperswadować? (D) No właśnie (D). Pykło, pykło, nie bój boja, czekam z niecierpliwością na nexta, i kurde, też chce takie buty :c Wiesz, Karolina i takie zajebiste wejście smoka, o. A ćpanie jest nieładne, wstydź się kurde, Luke!
    Kocham! ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Trzecia ^-^
    Rozdział jest mega, co Ty wgl mówisz. Luke, to nieźle narozrabiał. Tak się zastanawiam się tylko jak tak szybko pojawił się tam Neal. Pewnie Tiffany zadzwoniła. Kurde, nie chciałabym się związać z takim chłopakiem ;D Dobra tyle ode mnie ja lecę uczyć się historii -,-

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardziej podobały mi się poprzednie ;-; Akurat mam fazę na romansidła, soł... No, kochana, musisz się liczyć z krytyką z mojej strony każdego rozdziału bez szalonej namiętności.
    Pozdrawiam,
    Ines

    OdpowiedzUsuń
  5. PIERDZIELĘ, biję Ci pokłony dziewczyno! Jesteś niesamowita! Jak mogłaś nie powiedzieć mi o tym blogu?! Jesteś tak dobra, że *^#%#$BJMN(*)^^*%$. Pisz coś tutaj jeszcze BŁAGAM. Pomysł genialny, początek wyrąbany w kosmos!!! NIKKI CZŁOWIEKU BRAK MI SŁÓW, Kocham Cię, uwielbiam, biję pokłony. Jak wydasz jakąś książkę, to będę pierwszą osobą która pobiegnie z piskiem to księgarni. Założę Ci fanpage i będę Twoją największą fanką. Zakochałam się w Danie, więc trochę mi szkoda, że w tym rozdziale go nie było, ale Neal też jest niesamowity.
    Wybacz za chaotyczność, ale rany jestem pod wielkim wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem taką idiotką c': aż sama się z siebie śmieję. Wera zamień nazwę Nikki w wyobraźni na Koniowatą. Podtrzymuję swoją opinię i przepraszam za pomylenie autorek xD Tak to jest być skończonym głupkiem.

      Usuń
    2. Nie bądź dla siebie taka surowa, każdemu może się zdarzyć XD A za opinię bardzo dziękuję :D

      Usuń