wtorek, 13 stycznia 2015

01. | God put a smile upon my face

Przekręciłam klucz w zamku i popchnęłam drzwi. Stanęłam w progu i przeczesałam mokre włosy palcami, zastanawiając się, co zabrać w pierwszej kolejności. Jasna cholera, miałam tylko dobę. Rzuciłam kopertówkę wraz ze szpilkami w kąt przedpokoju i zamknęłam za sobą mieszkanie. Przeszłam w stronę łazienki, po drodze ściągając z siebie sukienkę. Pozbyłam się bielizny i momentalnie znalazłam się pod prysznicem. Ciepła woda spływająca strumieniami po moim ciele była dokładnie tym, czego potrzebowałam. Zmyłam resztki makijażu z twarzy, umyłam lepiące się kłaki. Wyszłam z pomieszczenia po dobrych kilkunastu minutach, owinięta ręcznikiem, kierując się powoli w stronę sypialni. Usiadłam na łóżku, chwytając rękoma za głowę w geście bezradności. Chyba nie docierało do mnie, że moje życie nagle wali się w całości. Nie przyjmowałam do wiadomości, że to ostatnia doba w tym mieszkaniu. W mieszkaniu, w którym żyłam od przeszło dwóch lat. Z facetem, który tak naprawdę czuł do mnie tyle, co do swojego zdechłego kilka miesięcy wcześniej kota. Podejrzewałam, że nawet jego kochał bardziej. Uśmiechnęłam się do siebie, starając się powstrzymać łzy. Straciłam tyle czasu z kimś, kogo przez trzy czwarte znajomości uważałam za pieprzony ideał, a w rzeczywistości okazał się skończonym kutasem. Kimś, na kogo nie powinnam nawet zwrócić uwagi. W każdym razie, co się stało, to się nie odstanie. Podniosłam się z miejsca i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam pierwsze lepsze jeansy i bordowy, rozciągnięty sweter. Wydobyłam spod łóżka kilka walizek i zaczęłam się pakować. Pełna szuflada bielizny trafiła do jednej z markowych, skórzanych szoperek. Sportowa torba została po brzegi wypełniona wszelkimi T-shirtami, bluzami, a do drugiej trafiły wszystkie spodnie i spódnice. Wstałam z podłogi i wyjrzałam przez balkon, dostrzegając w ciemności, że deszcz w końcu przestał padać. Przynajmniej jedna rzecz w końcu była po mojej stronie - pogoda. Prychnęłam pod nosem i odwróciłam się z powrotem w stronę pakunków. Zostały cztery puste bagaże. W sam raz. Czarne nesesery na buty, walizka na całą resztę ubrań, a poręczny kuferek powinien perfekcyjnie pomieścić kosmetyki, biżuterię i inne szpargały.
Minęła godzina. Dokładnie sześćdziesiąt minut. Tyle zajęło mi spakowanie wszystkich swoich rzeczy. Osiem bagaży i jeszcze więcej pojedynczych torebek. Byłam ewidentnie gotowa, aby pożegnać się z tym miejscem. Teraz pozostała tylko kwestia, jak przetransportować cały ten burdel do Tiffany. Taksówkarz chyba udusiłby mnie na miejscu, gdybym pojawiła się przed samochodem z tyloma pakunkami. Nie miałam również szans, aby pokonać dwadzieścia dzielnic na piechotę, ciągnąc swój dobytek za sobą. Postanowiłam jednak najpierw zająć się umieszczeniem wszystkiego pod budynkiem.
Nie lubiłam się patyczkować. Z niczym. Chyba pierwszy raz aż tak cieszyłam się z faktu, że ogródek przy kamienicy został ogrodzony. Bez pardonu stanęłam na balkonie i kolejno zrzucałam torby na wiecznie zielony trawnik.
- Uważaj trochę! - Czyjś głos dobiegł do moich uszu mimo, że dzieliły nas cztery piętra. Zatrzymałam się wpół ruchu, odwróciłam na pięcie i spojrzałam na podwórko.
- Neal? - Ton, jakim wypowiedziałam to jedno słowo nijak nie przypominał mojej naturalnej barwy. Dziwny pisk, jakim obdarzyłam szatyna, wywołał u niego nagły atak śmiechu. Położyłam ręce na biodrach, patrząc na niego z góry. - Jeśli skończyłeś, mógłbyś powiedzieć, co tu robisz?
- Robicie, moja droga, co tu robicie. Liczba mnoga, jest na dwóch - z ciemnego samochodu wychylił się Dan, patrząc na mnie z nieukrywanym wyrzutem. Oparłam się o barierkę, uważnie przyglądając się znajomym. Obydwaj zdążyli zmienić ciuchy. Blondyn miał na sobie bluzę z kapturem, który szczelnie zasłaniał jego profil, dopasowane czarne jeansy z zawiniętymi mankietami oraz szare, niskie trampki, które zdawały się zupełnie nie pasować do jego stroju. Z kolei drugi z towarzyszy postawił na wzorzysty sweter, rurki w nieokreślonym kolorze i bordowe vansy. Całości dopełniała popielata beanie, spod której wystawał zaledwie niewielki fragment rozwichrzonej grzywki.
- Jesteśmy po przesłuchaniu, nie mieliśmy co robić, więc wpadliśmy do mnie po suche rzeczy i stwierdziliśmy, że pomożemy ci w przeprowadzce - uśmiechnął się, ukazując swoje dołeczki. Uniosłam brew, nie za bardzo rozumiejąc, o co chodziło. Dwójka mężczyzn, których poznałam na jakimś odludziu właśnie przyjechała pod mój dom, były dom, aby pomóc mi z przenosinami. Czy tylko ja dostrzegałam w tym jakąś nieprawidłowość? - Czy to spojrzenie oznacza "dam sobie radę, spieprzaj spod mojego balkonu"?
- Bardziej "z nieba mi spadłeś, zamierzam wykorzystać cię jako transport" - klasnęłam w dłonie, zrzucając kolejny bagaż. - Możesz to powoli wsadzać do auta, zostało jeszcze parę rzeczy, więc szybko ci je podam i zejdę pomóc - powiedziałam, niby przypadkiem trafiając w niego jedną z torebek. Mężczyzna spiorunował mnie wzrokiem, a ja jedynie mruknęłam niewyraźne "przepraszam". Reszta poszła szybko. Przerzuciłam parę ostatnich walizek, chwyciłam za swój plecak, schowałam portfel, komórkę i kilka ostatnich szpargałów, stanęłam przed lustrem, ostatni raz poprawiając makijaż, po czym wybiegłam z mieszkania, zostawiając klucze w drzwiach. Z uśmiechem na ustach przemierzyłam trawnik, aby po chwili znaleźć się przy dwóch kolegach, walczących z niedomykającym się bagażnikiem.
- Powinnaś do tego zamówić ciężarówkę - westchnął blondyn, gdy w końcu usłyszeliśmy charakterystyczny szczęk zamka. - Po co ci lampa? Myślę, że twoja koleżanka ma oświetlenie w domu.
Zmierzyłam go wzrokiem, obchodząc auto wokół. Usiadłam na fotelu, a zaraz po mnie w środku zjawili się mężczyźni. W ciszy obserwowałam, jak Neal i Dan  zajmują swoje miejsca. Po chwili silnik został uruchomiony, przeszywając powietrze głębokim warkotem. Oparłam głowę o zimną szybę, pozwalając, aby zmęczenie w końcu dało o sobie znać.
- Jaki adres? - Usłyszałam tuż obok swojego ucha, co spowodowało u mnie nagle wzdrygnięcie. Otworzyłam oczy i zerknęłam z ukosa na blondyna.
- Saint Cross, budynek naprzeciw przychodni weterynaryjnej - westchnęłam, ponownie odcinając się od chłopaków. Powieki mimowolnie opadły, a ręce same z siebie zaplotły się na piersi. Jeden mówił przez drugiego, bez przerwy dyskutując na jakieś tematy, w które postanowiłam nie wnikać. Kilka razy usłyszałam swoje imię, jednak nie miałam zamiaru odpowiadać na zaczepki. Wolałam udawać, że śpię, choć tak naprawdę dawałam jedynie odpocząć zmęczonym tęczówkom. Odniosłam wrażenie, że uwierzyli w moje znużenie, ponieważ już po chwili rozmowy ucichły, a kilka sekund później rozbrzmiały ponownie z tym, że zdecydowanie ciszej. Nie byłam pewna, czy ton, jakim się porozumiewali, mógł zostać zaliczony do szeptu. Wydawało mi się, że ze słowa na słowo stawały się coraz cichsze. Jeszcze kilka wyrazów i nie dawałam rady usłyszeć chociażby pojedynczych urywków. Powoli traciłam pewność, że w ogóle się porozumiewali, choć co jakiś czas dobiegały mnie urywane oddechy, co świadczyło o tym, że nadal prowadzą konwersację, z której nie mogłam nic wywnioskować. Zaciągnęłam się powietrzem, czując, jak samochód znacznie przyspiesza, a ja zostaję wbita w fotel. Ukradkiem zacisnęłam palce na pasie bezpieczeństwa, zastanawiając się, czy nie otworzyć oczu.
- Ona jest chyba niepoważna. Ot tak zasnęła sobie w aucie ludzi, których ledwo zna. Wiesz, naprawdę moglibyśmy się okazać jakimiś pedofilami, którzy tylko czekają na okazję taką jak ta. Bez problemu byłbym w stanie ją teraz przelecieć - usłyszałam głos za sobą. Cudem powstrzymałam śmiech, słysząc, jak Neal parska cicho, zmieniając biegi. Bentley ponownie przyspieszył, przez co oddech na chwilę ugrzązł mi w gardle.
- Myślę, że właśnie na takich jak ty trzyma gaz pieprzowy w plecaku - prychnął, a na dźwięk jego akcentu przeszły mnie delikatne ciarki. Głęboki ton i aksamitne melodyjne brzmienie sprawiły, że bezwiednie zapomniałam o prędkości i rozluźniłam mięśnie. Zmarszczyłam lekko brwi, nie za bardzo wiedząc, o co mi właściwie chodziło. Nie tyle mi, co mojemu organizmowi. Nigdy wcześniej nie reagowałam tak na żaden inny dźwięk. Może poza ulubionymi wykonawcami, ale oni nie wliczali się do tej normy. W końcu, nie miałam z nimi żadnego kontaktu na żywo, a na dźwięki ich muzyki płynącej z radia, rozpływał się niejeden człowiek na całym świecie.
- Zawsze można go stamtąd wyciągnąć, będę miał dodatkowe kilka minut, zanim zacznie się nieudolnie bronić. I tak jestem silniejszy, więc bez problemu bym sobie z nią poradził.
- Spróbuj tylko mnie dotknąć. Obiecuję, że skończysz ze złamaną ręką - warknęłam, nadal nie otwierając oczu. Poczułam na sobie ich spojrzenia. Uśmiechnęłam się delikatnie, poruszyłam w miejscu i odgarnęłam włosy za ramiona. - Nie byłabym poważna, zasypiając w aucie jakichś dwóch nieznajomych - mruknęłam, wzruszając ramionami i wywołując śmiech u kierowcy. Rozwarłam nieznacznie powiekę, aby móc zerknąć na jego dołeczki. Gdy tylko omiotłam wzrokiem jego twarz, natychmiast popatrzył na mnie z ukosa, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Co się szczerzysz?
- Bawisz mnie swoją agresją. Obaj wiemy, że nic nam nie zrobisz - powiedział, zatrzymując pojazd na czerwonym świetle. Podniosłam nagle głowę i przechyliłam się do tyłu, sięgając po jedną z toreb. Wydobyłam z niej to, co chciałam i wróciłam na swoje miejsce, podając kartkę blondynowi. Przewertował ją szybko wzrokiem i przetarł twarz dłonią.
- Nasza koleżanka ma pozwolenie na broń, zaświadczenie, że umie jej używać i certyfikat ukończenia kursu samoobrony - miny obydwu mężczyzn były bezcenne. Na twarzy Dana w jednej chwili ukazał się szok, z kolei szatyn przeżył swego rodzaju rozchwianie emocjonalne, przechodząc z rozbawienia, przez zdziwienie, aż do dezorientacji. - Chyba jednak wolę cię nie dotykać - dodał bez wyrazu, kierując słowa bardziej w przestrzeń, niż do mnie. Odwróciłam wzrok z powrotem na przednią szybę i z zadowoleniem zauważyłam, że zbliżamy się do domu mojej przyjaciółki. Neal zaparkował przed podjazdem, a ja natychmiast wyskoczyłam na chodnik, ciesząc się, że przeżyłam tą podróż bez ubytku na godności. Zaraz po mnie z samochodu wysiedli znajomi, rozglądając się wokół z ciekawością wymalowaną na twarzach. Różnice między nimi stały się jeszcze lepiej zauważalne. Pierwszy, ciemnowłosy, wyższy, tęższy, poważniejszy, samym swoim wyglądem budzący respekt. Drugi, jasnowłosy, mniejszy, zdecydowanie węższy w ramionach, o nieco dziecięcej urodzie. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że byli kompletnymi przeciwieństwami, jeśli chodzi o aparycję, jednak ich charaktery pozostawały kompatybilne.
Nacisnęłam przycisk dzwonka i odsunęłam się od drzwi, spodziewając się, że Tiffany zasypie mnie uściskami. Ukryłam się za plecami mężczyzn, czekając, aż ktoś otworzy. Zaledwie kilka sekund później światło na ganku rozbłysło, a z przedpokoju wybiegła roztrzęsiona blondynka.
- Lilith! Słońce, jak się trzy... - urwała wpół słowa, rozglądając się po moich towarzyszach. - ...masz? Panowie nie pomylili adresu? - zapytała nagle, na co Neal sięgnął za siebie, złapał mnie za nadgarstki i przeciągnął mnie przed siebie, wywracając oczami. - Lil! - z ust mojej przyjaciółki wyrwał się cienki pisk, gdy zarzuciła mi ręce na szyję. Nie mając wyboru, położyłam dłonie na jej plecach i schyliłam głowę, chowając ją w jej szyi.
- W porządku, jest w porządku - mruknęłam cicho, usilnie starając się powstrzymać łzy, które nagle z zawrotną prędkością zaczęły napływać do moich oczu.
- Kim są twoi przyjaciele? - szepnęła tuż przy moim uchu, więc odsunęłam się od niej i stanęłam między chłopakami. Obaj zmierzyli blondynkę wzrokiem, po czym jak na rozkaz, na ich twarzach pojawiły się uśmiechy, a ręce wystrzeliły w górę w geście powitania.
- Neal, Tiffany, Tiffany, Neal; Dan, Tiffany, Tiffany, Dan - wydukałam, wskazując to na jedno, to na drugie, a z drugiego na trzecie. Odniosłam dziwne wrażenie, że wymiana uścisków dłoni między Tif, a blondynem trwała za długo. - Może przejdziemy do bagaży? - zaproponowałam, starając się odciągnąć ich uwagę na to, co w tej sytuacji było bardziej istotne. Cała trójka pokiwała głowami, więc skierowaliśmy się do samochodu, aby wytargać z niego wszystkie moje walizki. Na mokrym od deszczu chodniku, powstawały kolejne piramidy złożone z moich toreb. Dopiero kiedy wszystko było na zewnątrz, zaczęliśmy znosić każdy przedmiot do domu, stawiając go w pierwszym lepszym miejscu.
- Wzięłaś swoją lampę! - krzyknęła wyraźnie ucieszona właścicielka domu, od razu zanosząc ją do sypialni. Wymieniłam spojrzenia z Danem, pokazując tym samym, że wiedziałam, co robię, gdy zabrałam ze sobą mój abażur. W odpowiedzi wyrzucił ręce w górę i pokręcił głową z ciężkim westchnieniem.
- Chyba wszystko - rzucił Neal, opierając się o futrynę drzwi wejściowych. - Zbieramy się, miło było poznać - uśmiechnął się, podrzucając kluczyki i odwracając się w stronę auta. Zaraz za nim wyszedł równie zadowolony z siebie Daniel.
- Może jednak zostaniecie? Herbata dobrze by wam zrobiła - Tiffany próbowała jak tylko mogła, by zatrzymać ich jeszcze przez chwilę. Poklepałam ją po ramieniu i już miałam nacisnąć na klamkę, gdy przerwał mi głęboki głos.
- Jest pierwsza nad ranem, za późno na herbatę - rozbawienie było wyraźnie słyszalne w każdym wypowiedzianym przez niego słowie. - Ale spokojnie, podwieźliśmy koleżankę do domu i pomogliśmy w przeprowadzce, myślę, że zgłosimy się po rewanż.
Wyłoniłam się na chwilę na zewnątrz, aby obdarzyć szatyna zdezorientowanym spojrzeniem. Było kompletnie ciemno, jedynym źródłem światła był księżyc i niewielka lampa, rozpościerająca światło na zaledwie minimalny fragment podwórka. Pomimo wszystko, mogłabym przysiąc, że zanim wsiadł do pojazdu, dostrzegłam dołeczki na jego policzkach i mrugnięcie w moją stronę.

Woohoo, mamy zero jedynkę! Jak zgrabnie mi idzie, no, no... Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się takiego odzewu z Waszej strony. Cieszy mnie niezmiernie, że już pierwsza notka miała cztery komentarze w niecałe dwa dni i że statystyki już przekroczyły pierwszą setkę :D Tylko tak dalej! Duma mnie rozwala od środka. I dobrze, niech rozwala! Dobranoc!

4 komentarze:

  1. Pierwsza ;) Hihi ^-^ Kolejny świetny rozdział ;) W ogóle zapowiada się świetnie. Oby tak dalej. Neal... kurde coś w nim jest takiego :D Ale nie wiem jak to nazwać. Ale bym się śmiała jak którąś z tych walizek spadła mu na głowę ;D Dobra to tyle ode mnie pozdrawiam i czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie również duma rozwala od środka. <3 Matko, nawet nie wiesz, jak Ci zazdroszczę talentu pisarskiego. Tak szczerze to mam kompleksy, dzięki. XD Notka super, w ogóle uwielbiam Twój styl pisania. Nie lubię, gdy w opowiadaniu brakuje opisów, ale też ich nadmiar sprawia, że odechciewa mi się czytać... *leniuch* No a u Ciebie jest wprost idealnie, kocham po prostu, no kocham. XD <3 Pozdrawiam i czekam na kolejny post. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Druga część nagłówka pasuje do Ciebie, nerwusie ♥ Jak zwykle BOSKO! Tak jak już wspomniała Klaudia, u Ciebie wszystko jest idealnie. Powiem Ci, że w pewnym stopniu jesteś moim autorytetem i cieszę się, że czytając Twoje kolejne rozdziały mogę się dużo nauczyć, a przede wszystkim wzbogacić swoje słownictwo. Twoi bohaterowie są bardzo realni - już na początku widać, że nie są chodzącymi ideałami, nie wszystko im wychodzi. Będę już kończyć bo historia wzywa :* Miłego pisania kolejnych rozdziałów i oby tak dalej! Branoc <3
    ~Can

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając to wyobraziłam sobie miny Dan'a i Neal'a na widok certyfikatu i zaświadczenia. Dosłownie, przed oczami pojawiły mi się takie dwa poker face'y XDDD Jak tak dalej pójdzie to już zaniedługo będzie 500 wejść, i będziesz zmuszona sprzątać mnie i Bacia za ścian, duma nas po prostu rozsadzi. Jesteś wspaniała, Twoje posty są świetny, pisany lekko i z sensem i, nie oszukujmy się, nie znam połowy słów używanych przez Ciebie XD Ale, przynajmniej, mam pretekst do zaglądania do słownika. Pozytywne aspekty, sama tak mówiłaś. Wspaniałe i, oczywiście, czekam na nexta <3 kc

    OdpowiedzUsuń