wtorek, 13 stycznia 2015

02. | I'm gonna buy a gun and start a war

Pobudka nie była czymś przyjemnym. Nie dość, że alarm czyjegoś samochodu obudził mnie po zaledwie trzech godzinach snu, to dodatkowo zaropiałe i napuchnięte oczy piekły niemiłosiernie, nie dając nawet szans na złapanie ostrości obrazu. Wykończona emocjonalnie po wydarzeniach z poprzedniego dnia, opadłam z powrotem na poduszkę, zaciskając palce na uszach, w nieudolnej próbie ograniczenia dźwięków dobiegających z podwórza. Właściciel pojazdu chyba nie przejmował się cholerną syreną, przez co byłam zmuszona podnieść się z łóżka. Owinięta kołdrą, po nich nich poczłapałam do łazienki, aby doprowadzić się do stanu normalności. Przepłukałam twarz lodowatą wodą, zmniejszając tym samym obrzęk powiek, które po chwili rozwarłam, aby uważnie zbadać swoje odbicie w lustrze. Dawno nie wyglądałam aż tak tragicznie. Przyłożyłam dłonie do policzków, widząc na nich głęboki rumieniec. Wzdrygnęłam się na własny dotyk. Ciarki przeszły po moich plecach, a ja natychmiast wycofałam ręce, chowając je z powrotem pod pościel, która nadal zwisała na moich ramionach. Wytarłam twarz ręcznikiem i chwyciłam za szczotkę w celu rozczesania kołtunów. Kilka prób i w końcu udało mi się ułożyć włosy w niechlujnego, wysokiego kucyka. Wyczyściłam zęby, gdy tylko odnalazłam szczoteczkę między wszystkimi pierdołami w kosmetyczce. Nie mając siły ani ochoty na użeranie się z makijażem, uznałam, że cienka warstwa pudru oraz tusz do rzęs w zupełności wystarczą. I tak w najbliższym czasie nie miałam zamiaru wychodzić z domu przyjaciółki. Niesprawność uczuciowa i rozstrój emocjonalny to jedno, ale niechęć do kontaktów ze światem zewnętrznym, to już całkiem inna, poważniejsza bajka. Bez bicia mogłam przyznać, bałam się, że podczas zwyczajnego spaceru po ulicy spotkam Luka. Nie przerażał mnie jego widok. Przerażało mnie to, co mogłabym usłyszeć z jego ust. Pozytywny scenariusz to ten, w którym brunet mówi, że nigdy mnie nie kochał i byłam dla niego tylko zwykłym epizodem. W negatywnym z kolei zaznaczyłby, że za mną tęskni, że popełnił błąd, wyrzucając mnie z mieszkania. Nie chciałam wracać. Po pierwsze, wolałam nie sprawiać, aby pomoc Neal'a i Dana w przeprowadzce poszła na marne, a po drugie, nie miałam ochoty po raz następny wejść w to samo bagno, a wiedziałam, że wystarczyłoby jedno słowo z ust byłego chłopaka, żebym ponownie to zrobiła. Tak bardzo jak nie lubiłam tego przyznawać, przez ostatnie dwa lata przyzwyczaiłam się do jego obecności. Zawsze miałam poczucie, że jest gdzieś niedaleko i w razie problemu mogłam się do niego zwrócić. To on był osobą, do której szłam, gdy nie mogłam sobie z czymś poradzić. Straciłam to wszystko tak nagle, że w ogóle to do mnie nie docierało. Jeszcze raz spojrzałam w lustro i wymusiłam na sobie uśmiech. Nie mogłam nad sobą rozpaczać, musiałam się pozbierać. Podeszłam do walizki, aby wyciągnąć z niej rzeczy. Pokój, który zajmowałam był de facto mój. Rodzice dokładali się do czynszu, nie wiedząc, że wcale tu nie mieszkałam. Co miesiąc dostawałam na konto pieniądze, abym mogła opłacić połowę rachunków, z tym, że nie za ten dom. Tiffany nigdy nie narzekała. Pracowała w pobliskiej przychodni weterynaryjnej. Była starsza ode mnie o parę lat, skończyła studia i niemal od razu odezwali się do niej z ofertą pracy. Zarobki może nie wyglądały zadowalająco, jednak w zupełności jej wystarczały.
Z roztargnieniem wyjmowałam kolejne ubrania i przekładałam je na półki znajdujące się w śnieżnobiałych meblach. Całe pomieszczenie urządzone było w jednolitym stylu, ciesząc oczy swoją spójnością. Nie mogąc znieść natrętnego zegara, postanowiłam czymś zakłócić jego monotonne tykanie. Włączyłam radio i tanecznym krokiem przeszłam przez pokój, aby kontynuować wypakowywanie ubrań. Szło mi lepiej i szybciej niż myślałam, więc osiem walizek zostało opróżnione w niecałą godzinę. Dopiero po tym czasie opuściłam pomieszczenie i udałam się do kuchni. Jajecznica na pomidorach, wymarzone śniadanie. Nucąc pod nosem, uważnie mieszałam posiłek, aby nie spalić wszystkiego tak, jak miałam w zwyczaju. Nie byłam dobrą kucharką. Nie byłam nawet mierną kucharką. Prawdę mówiąc, nienawidziłam gotować. Jedna z niewielu rzeczy, która nigdy mi nie wychodziła. Całe szczęście istniały jeszcze osoby pokroju Tiffany, które nie dość, że kochały stać przy garach, to w dodatku przygotowywały porcje jak dla górników, właśnie opuszczających kopalnię, dzięki czemu nikt z jej otoczenia nigdy nie cierpiał na niedożywienie.
- Coś się pali? - Głos współlokatorki skutecznie sprowadził mnie na ziemię. Rozejrzałam się nieprzytomnie wokół i dopiero gdy mój wzrok napotkał patelnię z posiłkiem, odskoczyłam do tyłu z piskiem, zdając sobie sprawę, jak niewiele dzieliło mnie od pożaru. Blondynka przewróciła oczami i podeszła do kuchenki z zamiarem ocalenia mojego śniadania. Obserwowałam jej poczynania z bezpiecznej odległości, zakrywając usta koszulką, aby w razie problemu, dym nie dostał się od razu do moich ust. Choć w sumie, po wydarzeniach z ubiegłego wieczoru byłoby mi to na rękę. Odsłoniłam twarz w momencie, kiedy Tif zerknęła na mnie przez ramię. - Mogłabyś podać mi dwa talerze?
Pokiwałam głową i przemierzyłam całe pomieszczenie, aby wyciągnąć z szafki dwa naczynia. Wróciłam do koleżanki, jednak po jej krótkim syknięciu, oparłam się o blat, wyglądając przez okno. Jedna chwila, parę sekund i oba spodki wylądowały na podłodze, tłukąc się na setki kawałeczków w kontakcie z kafelkami. Zakryłam usta dłońmi, nie odrywając wzroku od ulicy.
- Co się stało? - Usłyszałam zatroskany głos tuż przy mojej głowie. Wzdrygnęłam się, kiedy poczułam na swoim ramieniu dłoń przyjaciółki. Nie musiałam nic robić. Tif podążyła za moim spojrzeniem, od razu odsuwając mnie w głąb domu. - Idź do siebie, zajmę go czymś i wmówię, że cię tu nie ma - powiedziała w chwili, gdy poczułam, jak kolejna para oczu spoczywa na mnie. Nie musiałam się nawet rozglądać. Wiedziałam, do kogo należały. Do tego samego chłopaka, którego dzień wcześniej uznawałam za "swojego". Do tego, który wyrzucił mnie z naszego wspólnego mieszkania na zbity pysk. Do tego, który właśnie stał przed moim domem, opierając się o swoje bordowe Mitsubishi. Ruszyłam biegiem w stronę korytarza, kiedy tylko dotarło do mnie, że zaczął przemierzać podwórko długimi krokami. Najzwyczajniej w świecie uciekłam i przekręciłam klucz w zamku. Usiadłam na łóżku i schowałam się pod kołdrą tak, jak robi małe dziecko, chcąc ukryć się przed potworem. Cóż, sytuacja podobna. Uciekłam przed problemami, prawda, ale doskonale wiedziałam, że wystarczyłoby jedno skinienie, aby ponownie oplótł mnie sobie wokół palca; a ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Dzwonek sprawił, że po całym moim ciele przeszły nieprzyjemne ciarki. Nie czekałam długo, aby przez zamknięte drzwi usłyszeć ostrą wymianę zdań. Minuta, może dwie i do uszu dobiegł doskonale mi znany niski głos. Wołał mnie. Naprawdę wykrzykiwał moje imię, a ja starałam się to ignorować. Walczyłam z samą sobą. Mózg mówił, abym się nie ruszała z miejsca, z kolei serce domagało się wyjścia na korytarz, chociażby po to, żeby sprawdzić, co brunet miał do powiedzenia. Zakryłam uszy w geście desperacji i chyba pierwszy raz w życiu posłuchałam rozsądku. Zostałam w pokoju, nie zważając na odbijanie do drzwi oraz krzyki Tiffany. Siedziałam zwinięta pod kołdrą, modląc się, by mężczyzna nie wyważył drzwi razem z zawiasami. Cała sytuacja zdawała się ciągnąć w nieskończoność, choć byłam w pełni świadoma, że minęło zaledwie kilka, może kilkanaście minut udręki, która dopiero się zaczynała. Znałam Luka bardzo dobrze, przypuszczalnie najlepiej spośród jego znajomych. Wiedziałam, że słomiany zapał nie leżał w jego naturze. Wiedziałam, że zawsze osiągał to, co chciał. A w tym wypadku zależało mu na rozmowie ze mną. Był to główny powód, przez który niemal nie mogłam powiedzieć, czy to sen, czy jawa, gdy pukanie ustało. Przez chwilę nie słyszałam, co działo się na korytarzu, dlatego trudno było mi określić, co wywołało nagłą ciszę i spokój. Rozejrzałam się po pokoju, wystawiając spod pościeli jedynie parę oczu. Wszystko leżało na swoim miejscu, a drzwi i okna nadal wisiały na zawiasach. Niepewnie odkryłam resztę ciała, chcąc się upewnić, że zagrożenie minęło.
- Zostaw mnie, skurwielu! - Głos zza szyby sprawił, że natychmiast zarzuciłam na siebie pierzynę. - Muszę z nią, kurwa, porozmawiać! - Tym razem, mimo materiału, oddzielającego mnie od reszty świata, usłyszałam go ze znacznie mniejszej odległości. Odsłoniłam twarz, mając nadzieję, że nie zobaczę bruneta tuż przed sobą. Pokój wciąż był pusty, co dodało mi nieco otuchy. Wstałam z miejsca, odrzucając na bok kołdrę. Rozejrzałam się wokół, obracając się w miejscu. Nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, do moich uszu dobiegły ciężkie kroki, a po nich, powietrze przeszył dźwięk tłuczonego szkła. Pisnęłam cienko, zakryłam usta dłońmi i zaczęłam się cofać, zauwarzając rozwaloną szybę. Widząc Luka, biegnącego przez podwórko, starałam się otworzyć drzwi, kompletnie zapominając, że przekręciłam klucz w zamku. Zaczęłam nerwowo szarpać za klamkę, chcąc jak najszybciej znaleźć się na korytarzu.
- Lilith! - Ponownie krzyknęłam, gdy brunet znalazł się tuż przy moim oknie. Uroki mieszkania na parterze. Rozszerzone źrenice, agresja, urywany oddech; ćpał. I to sporo. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili się rozmyślił i ignorując fakt, że na ramie wciąż znajdowało się mnóstwo odłamków szkła, podciągnął się na niej, najwyraźniej usiłując dostać się do pomieszczenia. Zaklęłam pod nosem i wróciłam do walki z drzwiami, które wciąż nie chciały ustąpić. W końcu zrezygnowana skupiłam się tylko na tym, żeby nie dać mu do siebie podejść. Och, mój wierny pechu, jak to się stało, że jego zakrwawione ręce zamknęły mnie w szczelnym uścisku, brudząc przy tym całą moją koszulkę wraz ze skórą? Od tych cholernych pisków zaczynało mnie boleć gardło. Nic jednak nie mogłam poradzić, reakcja była automatyczna. Chłopak spojrzał na mnie i wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć moich włosów, szepcząc coś pod nosem. Choć próbowałam, nie dałam rady się wyrwać.
- Luke, mógłbyś mnie, proszę, puścić? - zapytałam, zamykając oczy i wymuszając na sobie spokojny ton. Głos mi drżał, podobnie, jak całe moje ciało. Minęło zaledwie kilkanaście godzin, a on już do mnie przyjechał. W dodatku w takim stanie... Gdyby nie to, może i zdobyłabym się na rozmowę z nim. Może, gdyby nie wpadł do domu jak oszalały. Może, gdyby zmienił swoje nastawienie, chociażby w niewielkim stopniu. Może to by wystarczyło.
- Jesteś moja - szepnął tuż przy mojej szyi, co przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Jego niski głos był jeszcze bardziej zachrypnięty niż zazwyczaj. W normalnej sytuacji, zapewne wtuliłabym się w jego koszulkę i cieszyła się, bo, o Boże, okazał mi jakieś uczucia! Ale w tym wypadku, było na to zdecydowanie za późno.
- Puść mnie - warknęłam przez zaciśnięte zęby, starając się nie rozryczeć. Zdawałam sobie sprawę ze swojej bezsilności i chyba to przerażało mnie najbardziej. Jedyne, co uzyskałam, to dotyk jego ust na moim obojczyku. Rozluźnił mięśnie, a ja wyczułam swoją okazję. Odskoczyłam od niego gwałtownie, sprawiając, że zachwiał się niebezpiecznie, tracąc oparcie na moich ramionach. Drzwi znajdowały się po drugiej stronie pokoju, nie miałam szans, aby w kilka sekund odblokować zamek, wyjść i zamknąć za sobą. Nie w takim roztargnieniu. I nagle, stał się cud. Spory huk uświadomił mi, że zawiasy zostały wyrwane ze ściany wraz z białym kawałkiem drewna. I ja, i Luke obejrzeliśmy się w tamtą stronę.
- Na ziemię - pierwsze słowa, które wypowiedział Neal, mierząc w bruneta z pistoletu. Zmarszczyłam brwi, patrząc to na jednego, to na drugiego, nie wiedząc do końca, co robić. Szatyn spojrzał na mnie z ukosa i automatycznie zbladł. - Na ziemię, kurwa! - powtórzył głośniej, znacznie dosadniej. Chłopak spojrzał na niego z krztą rozbawienia na twarzy.
- Odłóż to, jeszcze sobie coś zrobisz. - Czy to na pewno ten sam facet, z którym byłam przez dwa lata? W życiu nie podejrzewałabym, że odważyłby się znieważyć kogoś, kto mógłby obniżyć jego status społeczny o kilkanaście miejsc w dół. Luke Arlen, jeden z najpopularniejszych modeli w Londynie oraz pobliskich miastach właśnie postawił się władzy. Z tym, że sam zepsuł swoje plany. Po chwili odwrócił się z powrotem do mnie, na co Neal zareagował momentalnie. W ciągu kilku sekund podciął mu nogi, złapał za ręce, które po chwili zakute zostały w kajdanki. Pociągnął za łańcuch, zmuszając bruneta do ponownego powstania. Bez słowa wyszedł z pokoju, zostawiając mnie samą, wśród odłamków szkła rozrzuconych na całej długości łóżka. Oparłam się o ścianę i bezwiednie zjechałam na ziemię. Mój oddech stał się urywany, a przez ciało raz za razem przechodziły fale nieprzyjemnych dreszczy. Z podwórza usłyszałam trzask w akompaniamencie łańcuszka przekleństw; czyli Luke siedział już w samochodzie. Spodziewałam się, że kilka chwil później usłyszę warkot silnika, jednak jedynym dźwiękiem, jaki obił mi się o uszy, były kroki na korytarzu.
- Nic ci nie jest? - w znajomym, męskim głosie usłyszałam coś na wzór troski. Podniosłam wzrok, aby móc zerknąć na Neal'a, który kucał się zaledwie kilkanaście centymetrów dalej. Pokiwałam nieznacznie głową, na co on uniósł delikatnie kąciki ust. - Nie wiem jak ty, ale ja jednak wolałbym tu nie siedzieć. Przynajmniej dopóki nie załatwimy ci nowego okna. I łóżka. I drzwi - przy ostatnim punkcie podrapał się z zakłopotaniem po karku i posłał mi przepraszające spojrzenie. Prychnęłam pod nosem, a mężczyzna podniósł się z podłogi. Wystawił rękę w moim kierunku, którą po chwili chwyciłam i podciągnęłam się do góry.
- Chyba muszę się przebrać - powiedziałam, patrząc na zakrwawioną koszulkę. Szatyn przytaknął z aprobatą, lustrując mnie od góry do dołu. Uśmiechnęłam się lekko w jego stronę i wyciągnęłam z szafy pierwszy lepszy T-shirt.
- Przepraszam za to - wskazał na podłogę, na miejsce, gdzie leżały szczątki połamanego drewna. Przeszedł obok nich, chcąc dostać się na korytarz, gdzie zaczekał, najwyraźniej obserwując, co zamierzałam zrobić. Po chwili dołączyłam do niego i wspólnie ruszyliśmy w stronę wyjścia.
- Zastanawiam się tylko, jak to zrobiłeś? - zaśmiałam się cicho, na co popatrzył na mnie z uniesioną brwią.
- Te buty nie bez powodu mają taką grubą podeszwę - odparł z dumą, wskazując na swoje obuwie. Wywróciłam oczami, a on odchrząknął, aby kilka sekund później odezwać się nieco poważniejszym tonem - Muszę cię poprosić, żebyś stawiła się na komisariacie w celu złożenia zeznań. No i, tak na przyszłość, masz pozwolenie, więc, dla własnego bezpieczeństwa, radziłbym zakupić jakąś broń - wyszczerzył się, a ja tylko przytaknęłam. Odprowadziłam go wzrokiem do auta, za którym wyglądałam, dopóki nie zniknęło za zakrętem. Z ciężkim westchnieniem udałam się do łazienki w celu zmienienia ciuchów, rozmyślając nad jego słowami. Broń, w mojej sytuacji, w sumie, niegłupi pomysł. Spojrzałam na swoje odbicie, taksując samą siebie. Zmyłam krew chłopaka z rąk i zmieniłam koszulkę. Skoro chciał wojny, to ją dostanie.

Trzy razy usunęło mi dopisek, thanks, blogger. Ten rozdział to porażka, przepraszam :( Mam nadzieję, że jakoś mi to wybaczycie i zostaniecie do następnego. Kurde, serio mi to nie pykło ;-; Ale nieważne, do kolejnego!

01. | God put a smile upon my face

Przekręciłam klucz w zamku i popchnęłam drzwi. Stanęłam w progu i przeczesałam mokre włosy palcami, zastanawiając się, co zabrać w pierwszej kolejności. Jasna cholera, miałam tylko dobę. Rzuciłam kopertówkę wraz ze szpilkami w kąt przedpokoju i zamknęłam za sobą mieszkanie. Przeszłam w stronę łazienki, po drodze ściągając z siebie sukienkę. Pozbyłam się bielizny i momentalnie znalazłam się pod prysznicem. Ciepła woda spływająca strumieniami po moim ciele była dokładnie tym, czego potrzebowałam. Zmyłam resztki makijażu z twarzy, umyłam lepiące się kłaki. Wyszłam z pomieszczenia po dobrych kilkunastu minutach, owinięta ręcznikiem, kierując się powoli w stronę sypialni. Usiadłam na łóżku, chwytając rękoma za głowę w geście bezradności. Chyba nie docierało do mnie, że moje życie nagle wali się w całości. Nie przyjmowałam do wiadomości, że to ostatnia doba w tym mieszkaniu. W mieszkaniu, w którym żyłam od przeszło dwóch lat. Z facetem, który tak naprawdę czuł do mnie tyle, co do swojego zdechłego kilka miesięcy wcześniej kota. Podejrzewałam, że nawet jego kochał bardziej. Uśmiechnęłam się do siebie, starając się powstrzymać łzy. Straciłam tyle czasu z kimś, kogo przez trzy czwarte znajomości uważałam za pieprzony ideał, a w rzeczywistości okazał się skończonym kutasem. Kimś, na kogo nie powinnam nawet zwrócić uwagi. W każdym razie, co się stało, to się nie odstanie. Podniosłam się z miejsca i podeszłam do szafy. Wyciągnęłam pierwsze lepsze jeansy i bordowy, rozciągnięty sweter. Wydobyłam spod łóżka kilka walizek i zaczęłam się pakować. Pełna szuflada bielizny trafiła do jednej z markowych, skórzanych szoperek. Sportowa torba została po brzegi wypełniona wszelkimi T-shirtami, bluzami, a do drugiej trafiły wszystkie spodnie i spódnice. Wstałam z podłogi i wyjrzałam przez balkon, dostrzegając w ciemności, że deszcz w końcu przestał padać. Przynajmniej jedna rzecz w końcu była po mojej stronie - pogoda. Prychnęłam pod nosem i odwróciłam się z powrotem w stronę pakunków. Zostały cztery puste bagaże. W sam raz. Czarne nesesery na buty, walizka na całą resztę ubrań, a poręczny kuferek powinien perfekcyjnie pomieścić kosmetyki, biżuterię i inne szpargały.
Minęła godzina. Dokładnie sześćdziesiąt minut. Tyle zajęło mi spakowanie wszystkich swoich rzeczy. Osiem bagaży i jeszcze więcej pojedynczych torebek. Byłam ewidentnie gotowa, aby pożegnać się z tym miejscem. Teraz pozostała tylko kwestia, jak przetransportować cały ten burdel do Tiffany. Taksówkarz chyba udusiłby mnie na miejscu, gdybym pojawiła się przed samochodem z tyloma pakunkami. Nie miałam również szans, aby pokonać dwadzieścia dzielnic na piechotę, ciągnąc swój dobytek za sobą. Postanowiłam jednak najpierw zająć się umieszczeniem wszystkiego pod budynkiem.
Nie lubiłam się patyczkować. Z niczym. Chyba pierwszy raz aż tak cieszyłam się z faktu, że ogródek przy kamienicy został ogrodzony. Bez pardonu stanęłam na balkonie i kolejno zrzucałam torby na wiecznie zielony trawnik.
- Uważaj trochę! - Czyjś głos dobiegł do moich uszu mimo, że dzieliły nas cztery piętra. Zatrzymałam się wpół ruchu, odwróciłam na pięcie i spojrzałam na podwórko.
- Neal? - Ton, jakim wypowiedziałam to jedno słowo nijak nie przypominał mojej naturalnej barwy. Dziwny pisk, jakim obdarzyłam szatyna, wywołał u niego nagły atak śmiechu. Położyłam ręce na biodrach, patrząc na niego z góry. - Jeśli skończyłeś, mógłbyś powiedzieć, co tu robisz?
- Robicie, moja droga, co tu robicie. Liczba mnoga, jest na dwóch - z ciemnego samochodu wychylił się Dan, patrząc na mnie z nieukrywanym wyrzutem. Oparłam się o barierkę, uważnie przyglądając się znajomym. Obydwaj zdążyli zmienić ciuchy. Blondyn miał na sobie bluzę z kapturem, który szczelnie zasłaniał jego profil, dopasowane czarne jeansy z zawiniętymi mankietami oraz szare, niskie trampki, które zdawały się zupełnie nie pasować do jego stroju. Z kolei drugi z towarzyszy postawił na wzorzysty sweter, rurki w nieokreślonym kolorze i bordowe vansy. Całości dopełniała popielata beanie, spod której wystawał zaledwie niewielki fragment rozwichrzonej grzywki.
- Jesteśmy po przesłuchaniu, nie mieliśmy co robić, więc wpadliśmy do mnie po suche rzeczy i stwierdziliśmy, że pomożemy ci w przeprowadzce - uśmiechnął się, ukazując swoje dołeczki. Uniosłam brew, nie za bardzo rozumiejąc, o co chodziło. Dwójka mężczyzn, których poznałam na jakimś odludziu właśnie przyjechała pod mój dom, były dom, aby pomóc mi z przenosinami. Czy tylko ja dostrzegałam w tym jakąś nieprawidłowość? - Czy to spojrzenie oznacza "dam sobie radę, spieprzaj spod mojego balkonu"?
- Bardziej "z nieba mi spadłeś, zamierzam wykorzystać cię jako transport" - klasnęłam w dłonie, zrzucając kolejny bagaż. - Możesz to powoli wsadzać do auta, zostało jeszcze parę rzeczy, więc szybko ci je podam i zejdę pomóc - powiedziałam, niby przypadkiem trafiając w niego jedną z torebek. Mężczyzna spiorunował mnie wzrokiem, a ja jedynie mruknęłam niewyraźne "przepraszam". Reszta poszła szybko. Przerzuciłam parę ostatnich walizek, chwyciłam za swój plecak, schowałam portfel, komórkę i kilka ostatnich szpargałów, stanęłam przed lustrem, ostatni raz poprawiając makijaż, po czym wybiegłam z mieszkania, zostawiając klucze w drzwiach. Z uśmiechem na ustach przemierzyłam trawnik, aby po chwili znaleźć się przy dwóch kolegach, walczących z niedomykającym się bagażnikiem.
- Powinnaś do tego zamówić ciężarówkę - westchnął blondyn, gdy w końcu usłyszeliśmy charakterystyczny szczęk zamka. - Po co ci lampa? Myślę, że twoja koleżanka ma oświetlenie w domu.
Zmierzyłam go wzrokiem, obchodząc auto wokół. Usiadłam na fotelu, a zaraz po mnie w środku zjawili się mężczyźni. W ciszy obserwowałam, jak Neal i Dan  zajmują swoje miejsca. Po chwili silnik został uruchomiony, przeszywając powietrze głębokim warkotem. Oparłam głowę o zimną szybę, pozwalając, aby zmęczenie w końcu dało o sobie znać.
- Jaki adres? - Usłyszałam tuż obok swojego ucha, co spowodowało u mnie nagle wzdrygnięcie. Otworzyłam oczy i zerknęłam z ukosa na blondyna.
- Saint Cross, budynek naprzeciw przychodni weterynaryjnej - westchnęłam, ponownie odcinając się od chłopaków. Powieki mimowolnie opadły, a ręce same z siebie zaplotły się na piersi. Jeden mówił przez drugiego, bez przerwy dyskutując na jakieś tematy, w które postanowiłam nie wnikać. Kilka razy usłyszałam swoje imię, jednak nie miałam zamiaru odpowiadać na zaczepki. Wolałam udawać, że śpię, choć tak naprawdę dawałam jedynie odpocząć zmęczonym tęczówkom. Odniosłam wrażenie, że uwierzyli w moje znużenie, ponieważ już po chwili rozmowy ucichły, a kilka sekund później rozbrzmiały ponownie z tym, że zdecydowanie ciszej. Nie byłam pewna, czy ton, jakim się porozumiewali, mógł zostać zaliczony do szeptu. Wydawało mi się, że ze słowa na słowo stawały się coraz cichsze. Jeszcze kilka wyrazów i nie dawałam rady usłyszeć chociażby pojedynczych urywków. Powoli traciłam pewność, że w ogóle się porozumiewali, choć co jakiś czas dobiegały mnie urywane oddechy, co świadczyło o tym, że nadal prowadzą konwersację, z której nie mogłam nic wywnioskować. Zaciągnęłam się powietrzem, czując, jak samochód znacznie przyspiesza, a ja zostaję wbita w fotel. Ukradkiem zacisnęłam palce na pasie bezpieczeństwa, zastanawiając się, czy nie otworzyć oczu.
- Ona jest chyba niepoważna. Ot tak zasnęła sobie w aucie ludzi, których ledwo zna. Wiesz, naprawdę moglibyśmy się okazać jakimiś pedofilami, którzy tylko czekają na okazję taką jak ta. Bez problemu byłbym w stanie ją teraz przelecieć - usłyszałam głos za sobą. Cudem powstrzymałam śmiech, słysząc, jak Neal parska cicho, zmieniając biegi. Bentley ponownie przyspieszył, przez co oddech na chwilę ugrzązł mi w gardle.
- Myślę, że właśnie na takich jak ty trzyma gaz pieprzowy w plecaku - prychnął, a na dźwięk jego akcentu przeszły mnie delikatne ciarki. Głęboki ton i aksamitne melodyjne brzmienie sprawiły, że bezwiednie zapomniałam o prędkości i rozluźniłam mięśnie. Zmarszczyłam lekko brwi, nie za bardzo wiedząc, o co mi właściwie chodziło. Nie tyle mi, co mojemu organizmowi. Nigdy wcześniej nie reagowałam tak na żaden inny dźwięk. Może poza ulubionymi wykonawcami, ale oni nie wliczali się do tej normy. W końcu, nie miałam z nimi żadnego kontaktu na żywo, a na dźwięki ich muzyki płynącej z radia, rozpływał się niejeden człowiek na całym świecie.
- Zawsze można go stamtąd wyciągnąć, będę miał dodatkowe kilka minut, zanim zacznie się nieudolnie bronić. I tak jestem silniejszy, więc bez problemu bym sobie z nią poradził.
- Spróbuj tylko mnie dotknąć. Obiecuję, że skończysz ze złamaną ręką - warknęłam, nadal nie otwierając oczu. Poczułam na sobie ich spojrzenia. Uśmiechnęłam się delikatnie, poruszyłam w miejscu i odgarnęłam włosy za ramiona. - Nie byłabym poważna, zasypiając w aucie jakichś dwóch nieznajomych - mruknęłam, wzruszając ramionami i wywołując śmiech u kierowcy. Rozwarłam nieznacznie powiekę, aby móc zerknąć na jego dołeczki. Gdy tylko omiotłam wzrokiem jego twarz, natychmiast popatrzył na mnie z ukosa, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Co się szczerzysz?
- Bawisz mnie swoją agresją. Obaj wiemy, że nic nam nie zrobisz - powiedział, zatrzymując pojazd na czerwonym świetle. Podniosłam nagle głowę i przechyliłam się do tyłu, sięgając po jedną z toreb. Wydobyłam z niej to, co chciałam i wróciłam na swoje miejsce, podając kartkę blondynowi. Przewertował ją szybko wzrokiem i przetarł twarz dłonią.
- Nasza koleżanka ma pozwolenie na broń, zaświadczenie, że umie jej używać i certyfikat ukończenia kursu samoobrony - miny obydwu mężczyzn były bezcenne. Na twarzy Dana w jednej chwili ukazał się szok, z kolei szatyn przeżył swego rodzaju rozchwianie emocjonalne, przechodząc z rozbawienia, przez zdziwienie, aż do dezorientacji. - Chyba jednak wolę cię nie dotykać - dodał bez wyrazu, kierując słowa bardziej w przestrzeń, niż do mnie. Odwróciłam wzrok z powrotem na przednią szybę i z zadowoleniem zauważyłam, że zbliżamy się do domu mojej przyjaciółki. Neal zaparkował przed podjazdem, a ja natychmiast wyskoczyłam na chodnik, ciesząc się, że przeżyłam tą podróż bez ubytku na godności. Zaraz po mnie z samochodu wysiedli znajomi, rozglądając się wokół z ciekawością wymalowaną na twarzach. Różnice między nimi stały się jeszcze lepiej zauważalne. Pierwszy, ciemnowłosy, wyższy, tęższy, poważniejszy, samym swoim wyglądem budzący respekt. Drugi, jasnowłosy, mniejszy, zdecydowanie węższy w ramionach, o nieco dziecięcej urodzie. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że byli kompletnymi przeciwieństwami, jeśli chodzi o aparycję, jednak ich charaktery pozostawały kompatybilne.
Nacisnęłam przycisk dzwonka i odsunęłam się od drzwi, spodziewając się, że Tiffany zasypie mnie uściskami. Ukryłam się za plecami mężczyzn, czekając, aż ktoś otworzy. Zaledwie kilka sekund później światło na ganku rozbłysło, a z przedpokoju wybiegła roztrzęsiona blondynka.
- Lilith! Słońce, jak się trzy... - urwała wpół słowa, rozglądając się po moich towarzyszach. - ...masz? Panowie nie pomylili adresu? - zapytała nagle, na co Neal sięgnął za siebie, złapał mnie za nadgarstki i przeciągnął mnie przed siebie, wywracając oczami. - Lil! - z ust mojej przyjaciółki wyrwał się cienki pisk, gdy zarzuciła mi ręce na szyję. Nie mając wyboru, położyłam dłonie na jej plecach i schyliłam głowę, chowając ją w jej szyi.
- W porządku, jest w porządku - mruknęłam cicho, usilnie starając się powstrzymać łzy, które nagle z zawrotną prędkością zaczęły napływać do moich oczu.
- Kim są twoi przyjaciele? - szepnęła tuż przy moim uchu, więc odsunęłam się od niej i stanęłam między chłopakami. Obaj zmierzyli blondynkę wzrokiem, po czym jak na rozkaz, na ich twarzach pojawiły się uśmiechy, a ręce wystrzeliły w górę w geście powitania.
- Neal, Tiffany, Tiffany, Neal; Dan, Tiffany, Tiffany, Dan - wydukałam, wskazując to na jedno, to na drugie, a z drugiego na trzecie. Odniosłam dziwne wrażenie, że wymiana uścisków dłoni między Tif, a blondynem trwała za długo. - Może przejdziemy do bagaży? - zaproponowałam, starając się odciągnąć ich uwagę na to, co w tej sytuacji było bardziej istotne. Cała trójka pokiwała głowami, więc skierowaliśmy się do samochodu, aby wytargać z niego wszystkie moje walizki. Na mokrym od deszczu chodniku, powstawały kolejne piramidy złożone z moich toreb. Dopiero kiedy wszystko było na zewnątrz, zaczęliśmy znosić każdy przedmiot do domu, stawiając go w pierwszym lepszym miejscu.
- Wzięłaś swoją lampę! - krzyknęła wyraźnie ucieszona właścicielka domu, od razu zanosząc ją do sypialni. Wymieniłam spojrzenia z Danem, pokazując tym samym, że wiedziałam, co robię, gdy zabrałam ze sobą mój abażur. W odpowiedzi wyrzucił ręce w górę i pokręcił głową z ciężkim westchnieniem.
- Chyba wszystko - rzucił Neal, opierając się o futrynę drzwi wejściowych. - Zbieramy się, miło było poznać - uśmiechnął się, podrzucając kluczyki i odwracając się w stronę auta. Zaraz za nim wyszedł równie zadowolony z siebie Daniel.
- Może jednak zostaniecie? Herbata dobrze by wam zrobiła - Tiffany próbowała jak tylko mogła, by zatrzymać ich jeszcze przez chwilę. Poklepałam ją po ramieniu i już miałam nacisnąć na klamkę, gdy przerwał mi głęboki głos.
- Jest pierwsza nad ranem, za późno na herbatę - rozbawienie było wyraźnie słyszalne w każdym wypowiedzianym przez niego słowie. - Ale spokojnie, podwieźliśmy koleżankę do domu i pomogliśmy w przeprowadzce, myślę, że zgłosimy się po rewanż.
Wyłoniłam się na chwilę na zewnątrz, aby obdarzyć szatyna zdezorientowanym spojrzeniem. Było kompletnie ciemno, jedynym źródłem światła był księżyc i niewielka lampa, rozpościerająca światło na zaledwie minimalny fragment podwórka. Pomimo wszystko, mogłabym przysiąc, że zanim wsiadł do pojazdu, dostrzegłam dołeczki na jego policzkach i mrugnięcie w moją stronę.

Woohoo, mamy zero jedynkę! Jak zgrabnie mi idzie, no, no... Muszę powiedzieć, że nie spodziewałam się takiego odzewu z Waszej strony. Cieszy mnie niezmiernie, że już pierwsza notka miała cztery komentarze w niecałe dwa dni i że statystyki już przekroczyły pierwszą setkę :D Tylko tak dalej! Duma mnie rozwala od środka. I dobrze, niech rozwala! Dobranoc!

sobota, 10 stycznia 2015

00. | Let's go back to the start

On - jedna, wielka perfekcja. Przystojny, uprzejmy, zabawny, troskliwy. Do tego bogata strona intelektualna, podobnie jak finansowa. Jakby tego było mało, był również wspaniałym aktorem. Takim, który potrafi opleść cię wokół swojego zgrabnego, długiego palca, po czym potraktować jak zbędny balast i wyrzucić przy pierwszej, lepszej okazji. Ja - no cóż, byłam wcześniej wspomnianym zbędnym balastem. Trudno opisać mi samą siebie. Jedni mówią, że jestem piękną, filigranowa, a mój charakter jest uroczy. Inni z kolei widzą mnie jako kościstą sukę, która zrobi wszystko dla własnego dobra. Uznajmy więc, że plasuję się między tymi dwoma opiniami. Chwilowo singielka, porzucona parę minut wcześniej na parkingu, w drodze na największą imprezę w mieście. Odesłał mnie do mieszkania z tekstem "masz dobę na pozbycie się wszystkich swoich rzeczy, skarbie". To cholerne przezwisko bolało najbardziej. Czy skarbu nie powinno się traktować z dozą należnego mu szacunku? W końcu skarb to coś, co każdy może w każdej chwili zabrać, ukraść sprzed nosa. Skarbu się do cholery nie pozbywa od tak, bez przyczyny. Więc czemu wracałam do domu na piechotę w najbardziej deszczowy wieczór roku? Ach, no tak, znudziłam się. A tak dokładnie "przejadła mu się moją zgryźliwość". Nie zaprzeczam, mój charakter można określić jako... Trudny, ale nie na tyle, żeby po pieprzonych dwóch latach związku zostawić mnie na parkingu jak jakąś zdzirę. Uśmiechnęłam się półgębkiem, zarzucając na głowę kaptur bluzy i odgarniając z twarzy kilka mokrych kosmyków. Zostało jeszcze jakieś pięć kilometrów drogi. Zatrzymałam się nagle i spojrzałam na swoje stopy. Zsunęłam szpilki i chwyciłam za obcasy. Na bosaka było zdecydowanie wygodniej. Zawsze była możliwość, że wbiję sobie coś w nogę, wda się zakażenie i zdechnę na środku chodnika. Trzeba szukać pozytywnych aspektów, tak? Maszerowałam wesoło, zdając sobie sprawę z mokrych włosów, ciuchów, rozmazanego makijażu. Pomimo wszystko nie opuściła mnie pogoda ducha. Zostawił mnie. Trudno. Może miał swoje powody, nie zamierzałam w nie wnikać. Tak na dobrą sprawę, nie kochałam go. Byłam z nim z przyzwyczajenia, a dodatkowym atutem była zazdrość, spływająca na mnie z każdej strony. Lubiłam to. Nawet bardzo. Teraz miało się to zmienić. Miałam stać się obiektem żartów i kpin. Czy w jakimś stopniu mnie to bolało? Zaśmiałam się pod nosem. Bolało jak cholera.
Dźwięk syren skutecznie przerwał moje myśli. Odwróciłam się, aby już po chwili zobaczyć trzy samochody z zawrotną prędkością wyłaniające się zza zakrętu. Dwa z nich, policyjne, ustawiły się po obu stronach czarnego, sportowego Nissana. Przejeżdżając obok mnie, dwoje kierowców wymieniło się spojrzeniami. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że kilka metrów dalej ścigany stracił znacznie na prędkości, a samochód z syrenami na dachu zajechał mu drogę. Uniosłam brwi, widząc, jak funkcjonariusz wysiada z auta, wyciągając kajdanki i broń zza pasa. Zaraz po nim, z innego pojazdu wysiadł kolejny facet, niezgrabnie sięgając po swój pistolet. Obserwowałam przebieg wydarzeń. Widziałam, jak wyszarpują na zewnątrz uśmiechniętego blondyna, zakuwają jego ręce i bez przekonania wsadzają do jednego z radiowozów. Usłyszałam przytłumione "dam sobie radę" i obydwaj policjanci wsiedli do swoich BMW. Jedno odjechało szybciej od drugiego, najwyraźniej starszy mężczyzna miał swoje zajęcia. Po raz kolejny nie byłam pewna, czy to, co widzę nie jest jednym, wielkim żartem. Młody szatyn w mundurze policyjnym znów stanął na drodze i po chwili otworzył drzwi z tyłu. Blondyn opuścił pojazd, jego dłonie zostały uwolnione i wymienił uścisk ze "stróżem prawa". Stałam osłupiała zaledwie kilka metrów dalej, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Czy to przypadkiem nie miało być zatrzymanie? A może zwyczajnie nie znałam procedur? Może każdy "zbrodniarz" wychodził wolno? Albo stosowanie kajdanek zostało nagle uznane za niehumanitarne? Gdy rozważałam wszystkie opcje, nawet nie zauważyłam, że jeden z facetów zbliża się do mnie szybkim krokiem. Nie zdążyłam się nawet ruszyć, kiedy złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę auta.
- Stałaś tu cały czas? - Usłyszałam z ust szatyna. Nie byłam w stanie udzielić odpowiedzi. Szok chyba za bardzo na mnie oddziaływał. - Możesz mówić, przecież nic ci nie zrobię - rzucił, odwracając się w moim kierunku z uśmiechem. Po zaledwie kilku minutach poza samochodem, jego włosy były tak samo mokre, jak moje. To samo tyczy się uniformu.
- Mamy ją zabić, zgwałcić, czy może wyrzucić na poboczu? A może wszystkie warianty, tylko w nieco innej kolejności? - Odezwał się blondyn, odpychając się od bagażnika, o który do tej pory się opierał. Powaga z jaką wypowiedział te słowa sprawiła, że zatrzymałam się nagle i otworzyłam szerzej oczy. Jakie zabójstwo? Jaki gwałt?
- Dan, nie strasz dziewczyny, jeszcze się niepotrzebnie podnieci - westchnął koleś, który wciąż trzymał moją rękę. Po tym zdaniu obaj wybuchnęli śmiechem, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Zlustrowałam wzrokiem każdego z osobna. Pierwszy, szatyn, mówił z typowym, brytyjskim akcentem, był dobrze zbudowany, co w sumie nie było niczym dziwnym, w końcu służył w policji. Przynajmniej pozornie. Mokra grzywka delikatnie opadała na jego oczy o jasnobłekitnym, przeszywającym odcieniu. Każdemu uśmiechowi towarzyszyły dołeczki na policzkach. Mocno odznaczona linia szczęki sprawiała, że wyglądał doroślej, niż w rzeczywistości. Spod kołnierza wystawał fragment tatułażu, podobnie, jak przy zakończeniu rękawa.
Drugi z kolei, blondyn, wyglądał młodziej. Dawałam mu maksymalnie dwadzieścia lat. Delikatne rysy twarzy, wielkie, lazurowe oczy i uroczy uśmiech sprawiały, że człowiek sam z siebie miał ochotę unieść kąciki ust. Inaczej, miałby taką ochotę, gdyby wcześniej nie zagrożono mu śmiercią. Dodatkowo w grę wchodził śmieszny, szwajcarski akcent, który w tym wypadku odznaczył się w mojej głowie wyjątkowo nieprzyjemnymi słowami.
- Chyba już się za bardzo podnieciła. Koleżanko, to był żart, dowcip, nie zamierzam się do ciebie dobierać - mówił jak do dziecka z przedszkola, któremu po raz enty trzeba tłumaczyć tą samą rzecz.
- A może jest niemową? - Zaproponował policjant, uważnie mi się przyglądając. Zmarszczyłam brwi i wyrwałam swoją dłoń z uścisku. Jeszcze raz spojrzałam to na jednego, to na drugiego, kręcąc przy okazji głową.
- Umiem mówić, idioci - warknęłam, wywołując uśmiechy na ich twarzach. Otaksowali mnie wzrokiem, zatrzymując oczy na wymownie zaznaczonym dekolcie. Wracałam z imprezy, nie ma co się dziwić, że moja sukienka uwydatniała atuty.
- Co tu robisz? Nie powinnaś kłaść się już spać? Jest po dwudziestej, moja droga, rodzice zaczną się martwić - prychnął jeden z nich, nie byłam nawet pewna który. Wywróciłam oczami, wzdychając ciężko, zapowiadał się długi wieczór.
- Jeśli musisz wiedzieć, wracam właśnie do mieszkania, a wy mi to uniemożliwiacie, byłoby więc niezmiernie miło, gdybym mogła się odmeldować i nigdy więcej was nie zobaczyć - powiedziałam i już miałam się odwrócić, gdy palce mężczyzny ponownie zacisnęły się na moim nadgarstku.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na "ty" - mrugnął do mnie, po czym przyciągnął bliżej nich. Zachwiałam się, niemal upuszczając szpilki, jednak odzyskałam równowagę, dzięki temu, że rozmówca chwycił za moje ramię. - Neal.
Odsunął rękę tylko po to, aby po niecałej sekundzie wystawić ją w moją stronę. Spojrzałam na nią z uniesioną brwią.
- Czekaj, czy ty naprawdę wykorzystujesz tą sytuację, żeby mi się przedstawić? To są jakieś żarty, prawda? - Zaśmiałam się delikatnie, jednak wyrazy ich twarzy nie zmieniły się w najmniejszym stopniu. - Ja pierdolę, to wszystko staje się coraz bardziej posrane.
Okręciłam się w miejscu, przecierając oczy palcami. Cały ten wieczór to jedna, wielka pomyłka. Coś, co nie powinno się wydarzyć.
- W każdym razie, jest ciemno, niecałkiem, ale jednak, pada i wieje, a ty od tak wracasz sobie do domu? Gdy jesteś parę mil od najbliższego miasta? - Zapytał Neal, najwyraźniej chcąc się upewnić, że dobrze postrzega każdy szczegół. Widziałam, jak wymieniają z kolegą ukradkowe spojrzenia.
- Mały spacer dobrze mi zrobi - odparłam, bezceremonialnie wzruszając ramionami. Szatyn myślał przez chwilę, zanim podszedł do blondyna, powiedział coś, czego nie słyszałam i zanim zorientowałam się o co chodzi, chwycili mnie za ręce i zaciągnęli do samochodu. Usadzili mnie na przednim siedzeniu i wyrwali kopertówkę z dłoni. Nie mogłam nic zrobić, gdy jakby nigdy nic, przeglądali mój telefon.
- Lilith Hangsone, lat dwadzieścia dwa, urodzona dwunastego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego - odczytał, opierając się o ramę drzwi. - Zamieszkała w Londynie przy XXI Street, uczęszcza na studia dzienne na kierunku filologia Szwedzka na University Collage London, czyli się nie polubimy, ja studiowałem na King's. W związku z niejakim Lukiem Arlenem. Coś pominąłem?
- Ostatnią informację możesz zaktualizować, od przeszło godziny jestem singlem - mruknęłam, odgarniając z twarzy mokre kołtuny. - A na XXI Street idę tylko po rzeczy, przeprowadzam się do koleżanki.
- Świetnie, w takim razie cię podwiozę. I tak muszę odwieźć tego kretyna na komisariat, a to po drodze - posłał mi przelotny uśmiech, rzucił telefon na kolana i zatrzasnął drzwi. Po chwili usiadł koło mnie, na miejscu kierowcy, a zaraz po nim na tylnej kanapie pojawił się jego kumpel.
- Tak w ogóle, jestem Dan, miło mi cię poznać, Lilith - stwierdził, wykręcając koszulę z wody, co od razu spotkało się z krzykiem Neal'a, aby nie robił tego w samochodzie. Być może sytuacja, w której się znalazłam nie sprzyjała nowym kontaktom, jednak nic nie poradzę na to, że ci dwaj wywarli na mnie szokujące, a zarazem cholernie dobre, pierwsze wrażenie.

Mamy pierwszy, a właściwie zerowy, chciałam Was tylko zapoznać z fabułą, bohaterami etc. Mnie osobiście się podoba. Soł, nie wiem kiedy next, ale na pewno go napiszę. Więc nie ma co, trzeba się delektować krótkim, swego rodzaju prologiem, w całości pisanym na telefonie. Pozdrawiam, dobranoc.