sobota, 10 stycznia 2015

00. | Let's go back to the start

On - jedna, wielka perfekcja. Przystojny, uprzejmy, zabawny, troskliwy. Do tego bogata strona intelektualna, podobnie jak finansowa. Jakby tego było mało, był również wspaniałym aktorem. Takim, który potrafi opleść cię wokół swojego zgrabnego, długiego palca, po czym potraktować jak zbędny balast i wyrzucić przy pierwszej, lepszej okazji. Ja - no cóż, byłam wcześniej wspomnianym zbędnym balastem. Trudno opisać mi samą siebie. Jedni mówią, że jestem piękną, filigranowa, a mój charakter jest uroczy. Inni z kolei widzą mnie jako kościstą sukę, która zrobi wszystko dla własnego dobra. Uznajmy więc, że plasuję się między tymi dwoma opiniami. Chwilowo singielka, porzucona parę minut wcześniej na parkingu, w drodze na największą imprezę w mieście. Odesłał mnie do mieszkania z tekstem "masz dobę na pozbycie się wszystkich swoich rzeczy, skarbie". To cholerne przezwisko bolało najbardziej. Czy skarbu nie powinno się traktować z dozą należnego mu szacunku? W końcu skarb to coś, co każdy może w każdej chwili zabrać, ukraść sprzed nosa. Skarbu się do cholery nie pozbywa od tak, bez przyczyny. Więc czemu wracałam do domu na piechotę w najbardziej deszczowy wieczór roku? Ach, no tak, znudziłam się. A tak dokładnie "przejadła mu się moją zgryźliwość". Nie zaprzeczam, mój charakter można określić jako... Trudny, ale nie na tyle, żeby po pieprzonych dwóch latach związku zostawić mnie na parkingu jak jakąś zdzirę. Uśmiechnęłam się półgębkiem, zarzucając na głowę kaptur bluzy i odgarniając z twarzy kilka mokrych kosmyków. Zostało jeszcze jakieś pięć kilometrów drogi. Zatrzymałam się nagle i spojrzałam na swoje stopy. Zsunęłam szpilki i chwyciłam za obcasy. Na bosaka było zdecydowanie wygodniej. Zawsze była możliwość, że wbiję sobie coś w nogę, wda się zakażenie i zdechnę na środku chodnika. Trzeba szukać pozytywnych aspektów, tak? Maszerowałam wesoło, zdając sobie sprawę z mokrych włosów, ciuchów, rozmazanego makijażu. Pomimo wszystko nie opuściła mnie pogoda ducha. Zostawił mnie. Trudno. Może miał swoje powody, nie zamierzałam w nie wnikać. Tak na dobrą sprawę, nie kochałam go. Byłam z nim z przyzwyczajenia, a dodatkowym atutem była zazdrość, spływająca na mnie z każdej strony. Lubiłam to. Nawet bardzo. Teraz miało się to zmienić. Miałam stać się obiektem żartów i kpin. Czy w jakimś stopniu mnie to bolało? Zaśmiałam się pod nosem. Bolało jak cholera.
Dźwięk syren skutecznie przerwał moje myśli. Odwróciłam się, aby już po chwili zobaczyć trzy samochody z zawrotną prędkością wyłaniające się zza zakrętu. Dwa z nich, policyjne, ustawiły się po obu stronach czarnego, sportowego Nissana. Przejeżdżając obok mnie, dwoje kierowców wymieniło się spojrzeniami. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby nie fakt, że kilka metrów dalej ścigany stracił znacznie na prędkości, a samochód z syrenami na dachu zajechał mu drogę. Uniosłam brwi, widząc, jak funkcjonariusz wysiada z auta, wyciągając kajdanki i broń zza pasa. Zaraz po nim, z innego pojazdu wysiadł kolejny facet, niezgrabnie sięgając po swój pistolet. Obserwowałam przebieg wydarzeń. Widziałam, jak wyszarpują na zewnątrz uśmiechniętego blondyna, zakuwają jego ręce i bez przekonania wsadzają do jednego z radiowozów. Usłyszałam przytłumione "dam sobie radę" i obydwaj policjanci wsiedli do swoich BMW. Jedno odjechało szybciej od drugiego, najwyraźniej starszy mężczyzna miał swoje zajęcia. Po raz kolejny nie byłam pewna, czy to, co widzę nie jest jednym, wielkim żartem. Młody szatyn w mundurze policyjnym znów stanął na drodze i po chwili otworzył drzwi z tyłu. Blondyn opuścił pojazd, jego dłonie zostały uwolnione i wymienił uścisk ze "stróżem prawa". Stałam osłupiała zaledwie kilka metrów dalej, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Czy to przypadkiem nie miało być zatrzymanie? A może zwyczajnie nie znałam procedur? Może każdy "zbrodniarz" wychodził wolno? Albo stosowanie kajdanek zostało nagle uznane za niehumanitarne? Gdy rozważałam wszystkie opcje, nawet nie zauważyłam, że jeden z facetów zbliża się do mnie szybkim krokiem. Nie zdążyłam się nawet ruszyć, kiedy złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę auta.
- Stałaś tu cały czas? - Usłyszałam z ust szatyna. Nie byłam w stanie udzielić odpowiedzi. Szok chyba za bardzo na mnie oddziaływał. - Możesz mówić, przecież nic ci nie zrobię - rzucił, odwracając się w moim kierunku z uśmiechem. Po zaledwie kilku minutach poza samochodem, jego włosy były tak samo mokre, jak moje. To samo tyczy się uniformu.
- Mamy ją zabić, zgwałcić, czy może wyrzucić na poboczu? A może wszystkie warianty, tylko w nieco innej kolejności? - Odezwał się blondyn, odpychając się od bagażnika, o który do tej pory się opierał. Powaga z jaką wypowiedział te słowa sprawiła, że zatrzymałam się nagle i otworzyłam szerzej oczy. Jakie zabójstwo? Jaki gwałt?
- Dan, nie strasz dziewczyny, jeszcze się niepotrzebnie podnieci - westchnął koleś, który wciąż trzymał moją rękę. Po tym zdaniu obaj wybuchnęli śmiechem, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Zlustrowałam wzrokiem każdego z osobna. Pierwszy, szatyn, mówił z typowym, brytyjskim akcentem, był dobrze zbudowany, co w sumie nie było niczym dziwnym, w końcu służył w policji. Przynajmniej pozornie. Mokra grzywka delikatnie opadała na jego oczy o jasnobłekitnym, przeszywającym odcieniu. Każdemu uśmiechowi towarzyszyły dołeczki na policzkach. Mocno odznaczona linia szczęki sprawiała, że wyglądał doroślej, niż w rzeczywistości. Spod kołnierza wystawał fragment tatułażu, podobnie, jak przy zakończeniu rękawa.
Drugi z kolei, blondyn, wyglądał młodziej. Dawałam mu maksymalnie dwadzieścia lat. Delikatne rysy twarzy, wielkie, lazurowe oczy i uroczy uśmiech sprawiały, że człowiek sam z siebie miał ochotę unieść kąciki ust. Inaczej, miałby taką ochotę, gdyby wcześniej nie zagrożono mu śmiercią. Dodatkowo w grę wchodził śmieszny, szwajcarski akcent, który w tym wypadku odznaczył się w mojej głowie wyjątkowo nieprzyjemnymi słowami.
- Chyba już się za bardzo podnieciła. Koleżanko, to był żart, dowcip, nie zamierzam się do ciebie dobierać - mówił jak do dziecka z przedszkola, któremu po raz enty trzeba tłumaczyć tą samą rzecz.
- A może jest niemową? - Zaproponował policjant, uważnie mi się przyglądając. Zmarszczyłam brwi i wyrwałam swoją dłoń z uścisku. Jeszcze raz spojrzałam to na jednego, to na drugiego, kręcąc przy okazji głową.
- Umiem mówić, idioci - warknęłam, wywołując uśmiechy na ich twarzach. Otaksowali mnie wzrokiem, zatrzymując oczy na wymownie zaznaczonym dekolcie. Wracałam z imprezy, nie ma co się dziwić, że moja sukienka uwydatniała atuty.
- Co tu robisz? Nie powinnaś kłaść się już spać? Jest po dwudziestej, moja droga, rodzice zaczną się martwić - prychnął jeden z nich, nie byłam nawet pewna który. Wywróciłam oczami, wzdychając ciężko, zapowiadał się długi wieczór.
- Jeśli musisz wiedzieć, wracam właśnie do mieszkania, a wy mi to uniemożliwiacie, byłoby więc niezmiernie miło, gdybym mogła się odmeldować i nigdy więcej was nie zobaczyć - powiedziałam i już miałam się odwrócić, gdy palce mężczyzny ponownie zacisnęły się na moim nadgarstku.
- Nie przypominam sobie, żebyśmy przeszli na "ty" - mrugnął do mnie, po czym przyciągnął bliżej nich. Zachwiałam się, niemal upuszczając szpilki, jednak odzyskałam równowagę, dzięki temu, że rozmówca chwycił za moje ramię. - Neal.
Odsunął rękę tylko po to, aby po niecałej sekundzie wystawić ją w moją stronę. Spojrzałam na nią z uniesioną brwią.
- Czekaj, czy ty naprawdę wykorzystujesz tą sytuację, żeby mi się przedstawić? To są jakieś żarty, prawda? - Zaśmiałam się delikatnie, jednak wyrazy ich twarzy nie zmieniły się w najmniejszym stopniu. - Ja pierdolę, to wszystko staje się coraz bardziej posrane.
Okręciłam się w miejscu, przecierając oczy palcami. Cały ten wieczór to jedna, wielka pomyłka. Coś, co nie powinno się wydarzyć.
- W każdym razie, jest ciemno, niecałkiem, ale jednak, pada i wieje, a ty od tak wracasz sobie do domu? Gdy jesteś parę mil od najbliższego miasta? - Zapytał Neal, najwyraźniej chcąc się upewnić, że dobrze postrzega każdy szczegół. Widziałam, jak wymieniają z kolegą ukradkowe spojrzenia.
- Mały spacer dobrze mi zrobi - odparłam, bezceremonialnie wzruszając ramionami. Szatyn myślał przez chwilę, zanim podszedł do blondyna, powiedział coś, czego nie słyszałam i zanim zorientowałam się o co chodzi, chwycili mnie za ręce i zaciągnęli do samochodu. Usadzili mnie na przednim siedzeniu i wyrwali kopertówkę z dłoni. Nie mogłam nic zrobić, gdy jakby nigdy nic, przeglądali mój telefon.
- Lilith Hangsone, lat dwadzieścia dwa, urodzona dwunastego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego - odczytał, opierając się o ramę drzwi. - Zamieszkała w Londynie przy XXI Street, uczęszcza na studia dzienne na kierunku filologia Szwedzka na University Collage London, czyli się nie polubimy, ja studiowałem na King's. W związku z niejakim Lukiem Arlenem. Coś pominąłem?
- Ostatnią informację możesz zaktualizować, od przeszło godziny jestem singlem - mruknęłam, odgarniając z twarzy mokre kołtuny. - A na XXI Street idę tylko po rzeczy, przeprowadzam się do koleżanki.
- Świetnie, w takim razie cię podwiozę. I tak muszę odwieźć tego kretyna na komisariat, a to po drodze - posłał mi przelotny uśmiech, rzucił telefon na kolana i zatrzasnął drzwi. Po chwili usiadł koło mnie, na miejscu kierowcy, a zaraz po nim na tylnej kanapie pojawił się jego kumpel.
- Tak w ogóle, jestem Dan, miło mi cię poznać, Lilith - stwierdził, wykręcając koszulę z wody, co od razu spotkało się z krzykiem Neal'a, aby nie robił tego w samochodzie. Być może sytuacja, w której się znalazłam nie sprzyjała nowym kontaktom, jednak nic nie poradzę na to, że ci dwaj wywarli na mnie szokujące, a zarazem cholernie dobre, pierwsze wrażenie.

Mamy pierwszy, a właściwie zerowy, chciałam Was tylko zapoznać z fabułą, bohaterami etc. Mnie osobiście się podoba. Soł, nie wiem kiedy next, ale na pewno go napiszę. Więc nie ma co, trzeba się delektować krótkim, swego rodzaju prologiem, w całości pisanym na telefonie. Pozdrawiam, dobranoc.

4 komentarze:

  1. Jfidjdieojdjeodjroejsjdhjeksjrje ♥♥ Aww *u* kocham Cię ♡♡ świetneee

    OdpowiedzUsuń
  2. //Piszę z innego konta. XD

    No więc, w końcu mogę się cieszyć, gdyż nareszcie (NARESZCIE!) będę na bieżąco z wszystkimi rozdziałami!
    Nie wiem, co ta Gosia Ci naopowiadała, ale mi się bardzo ten rozdział podoba i jestem mega ciekawa, jaki masz pomysł na to opowiadanie. Tak więc będę Twym pierwszym czytelnikiem *zaszczyt* i przy okazji zastanawiam się, czy nie przenieść działalności na to konto... Będę Ci truć dupę o kolejny rozdział, kc. ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku, zapowiada się świetnie, po prostu mega. 'Umiem mówić, idioci' Ah, jak ja kocham, kiedy laska siedzi i się patrzy, po czym zaczyna przekleństwami i wyzwiskami rzucać na lewo i prawo. A tak poza tym - Neal podobno nie żyje, z tego, co pisałaś na snapie, a było tego dość sporo. Fabuła mi się podoba, jestem cholernie ciekawa, co będzie dalej, więc tak samo jak Klaudia, będę Cię męczyć o ten rozdział, wiesz, taki mały spam WSZĘDZIE. Też Cię kocham xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeju *-* Kocham <3 Kolejne świetne opowiadanie w Twoim wydaniu się zapowiada ;) Tak samo jak MaxyFresh zdanie "Umiem mówić, idioci" rozwaliło mnie ;D No nic czekam na kolejny i pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń